Podróżniczo Poradnikowo Przemyślenia Warto przeczytać

Nasze podróżowanie w pigułce. Jak wygląda Autostopowa Podróż Przez Świat?

1 lutego zaczął się 30. miesiąc naszej podróży. Od 890 dni poznajemy nowe (można poznawać stare?). Każdy dzień jest inny, przynosi nowe doznania, choć podstawa cały czas jest ta sama: chcemy nowego, albo więcej tego, co przed chwilą było jeszcze nieznane. Wiemy, że nasza podróż ciekawi nie tylko nas. Chociażby dlatego, że teraz czytasz moje myśli. Wiem, że ludzie mają różne wyobrażenia na temat naszej Autostopowej Podróży Przez Świat. Niektórzy świetnie rozumieją, o co nam chodzi, niektórzy trochę mylnie odczytują to nasze podróżowanie. Ktoś coś przeczyta, czasami niedokładnie, i później cuda wianki możemy się o sobie dowiedzieć (czasami bardzo zabawne). Wiemy też, że coś, co dla nas jest oczywiste, może nie być oczywiste dla Ciebie, albo dla kolegi obok. Wpadłam więc na pomysł, że odpowiem na najczęściej zadawane nam pytania, opowiem o konkretach, coś tam wytłumaczę, trochę streszczę, zrobię ściągawkę. Żeby w końcu wszystko było jasne, nawet jeśli nam, albo Tobie wyda się to oczywiste.

Spis treści

PLAN

Wyczytałam ostatnio w jednym artykule o nas, na bardzo popularnym portalu (żeby nie było, był bardzo pozytywny, choć… dużo w nim było nieścisłości, dlatego też natchnął mnie trochę do tego, co piszę teraz), że podróżujemy na spontanie, palcem po mapie, gdzie wiatr zawieje. Często nasi znajomi też mówią: no, wy tak bez planu, nie wiecie, co przyniesie kolejny dzień.

Jak jest? Otóż nie do końca tak jest. Plan był i to całkiem konkretny. Przed podróżą głównie Adam przygotowywał kraje, które chcemy odwiedzić, miejsca, które chcemy zobaczyć. Mieliśmy ogarnięte wizy do kilku krajów, o reszcie mieliśmy przygotowane informacje. Wiedzieliśmy co, gdzie i jak. Plan był do… Indonezji. Później pałeczkę przejęłam ja, ale teraz to nie jest ważne. Nie było oczywiście tak, że mieliśmy zaplanowany każdy dzień. To by była katastrofa! Mieliśmy porządny zarys, ale nie taki, który by nas ograniczał. Dawaliśmy i ciągle dajemy sobie możliwość modyfikacji, rezygnacji i czego tam jeszcze zapragniemy. Bywa więc tak, że poznajemy kogoś, ktoś mówi: tu i tu jest fajnie, albo kierowca, z którym podróżujemy zaprasza nas do siebie i przez tydzień nie możemy się rozstać (tak było np. TUTAJ), albo stwierdzamy, że jedziemy tam, gdzie zaprowadzi nas droga, jak w Tajlandii, kiedy przez kilka dni jechaliśmy tak daleko, jak granica z Birmą pozwoliła (chyba wtedy czuliśmy największą wolność).

W Indonezji zaczęliśmy tak bardziej na bieżąco wszystko ogarniać i tak jest do teraz. Zawsze, kiedy jedziemy do nowego kraju robimy sobie wstępny szkic, żeby wyrobić się z wizą, albo z czasem, który na dane państwo chcemy poświęcić. Czasami coś z niego w trakcie wykreślamy, dopisujemy. Nie mamy problemu ze zmianami, z tym, że czegoś ważnego nie zobaczymy, coś pominiemy. Zawsze można wrócić. O dużych zmianach, które musieliśmy wdrożyć do wcześniej ułożonego planu przeczytasz np. TUTAJ.

Jesteśmy teraz w Tajlandii, na Phuket. Szukamy jachtu na Sri Lankę, do Indii, czy na Malediwy. Nie wiemy, co się wydarzy. Bardzo byśmy chcieli przeżyć kolejną jachtostopową przygodę, ale niech się dzieje wola Nieba. Jak się uda, będzie super, jeśli nie, to znaczy, że coś innego na nas czeka 🙂

SPRZĘT

To temat na osobny wpis, ale tak w skrócie: mamy dwa plecaki Deuter AirContact 75+10 i 45+10, dwa małe (drugi dokupiliśmy trzy miesiące temu), namiot Marmot Traillight 2P, maty do spania Therm-a-rest NeoAir XTherm, kamerę GoPro 4 Silver Edition, komputer Acer Aspire 5, aparat Sony Nex3, smartphone Samsung Galaxy S5, i dużo innych rzeczy, ale o te pytacie najczęściej. Ze wszystkich wymienionych jesteśmy w tej podróży bardzo zadowoleni i polecamy. Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc chciałabym inny aparat, przydałby się dron, co mieści się w kieszeni, namiot jeszcze profesjonalniejszy, a przy tym droższy, też by się przydał, ale na razie musimy na to poczekać. Tak jak jest, jest dobrze.

TRANSPORT

Przemieszczamy się autostopem. Z miłości do niego. Nie dla kasy, choć oczywiście wychodzi duuużo taniej. Kochamy to, co autostop niesie ze sobą, ludzi, których dzięki niemu poznajemy, niewiadomą, przygodę, wiatr we włosach. Kiedy kupiliśmy auto w Nowej Zelandii po miesiącu podróżowania własnym czterema kółkami z Darią i Piterem z bloga Świat jest Książką, czegoś nam brakowało. Była niezależność, wygoda, ale pomiędzy punktem A i B nic się nie działo. Tęskniliśmy za stopem. Lubimy oczywiście czasami pojeździć w podróży własnym autem, mamy nawet marzenie, żeby wrócić do Australii, kupić 4×4 i zjechać ją całą, ale na teraz autostop jest dla nas środkiem transportu, który najlepiej dopełnia, a właściwie też tworzy naszą podróż. Mieliśmy marzenie, żeby drogę do Australii przebyć tylko lądem i wodą – udało się!

Obok autostopu jest również jachtostop. Trzy razy już płynęliśmy (przeczytasz o nim TU i TU i TU) i jak wspomniałam, marzymy o czwartym 🙂

Zdarza nam się latać samolotem, przede wszystkim na wyspy (na Filipiny, Borneo, Tajwan, czy do Nowej Zelandii), ostatnio przelecieliśmy też z Cho Hi Minh do Bangkoku, bo… jak najszybciej chcieliśmy znaleźć się na Phuket, żeby spełnić  marzenie o kolejnym jachtostopie.

Pływamy promami, czasami na stopa, jeśli płaci się tylko za auto, nie za pasażerów. Po miastach poruszamy się piechotą, skuterami, rowerami, komunikacją miejską, czasami stopem.

Na koniec nie może zabraknąć przemieszczania się skuterem, czy mocniejszym dwukołowcem. Nie wyobrażamy sobie eksplorowania niektórych miejsc bez skutera: Bali, Nusa Penida, Lombok, Sajgon, Hue, Bohol, Kampot, Angkor Wat, i mnóstwo innych. Skuter zapewnia inny rodzaj wolności: dotrzesz tam gdzie chcesz, wtedy, kiedy chcesz, jesteś niezależny czasowo, zatrzymujesz się gdzie i kiedy chcesz. Jest tanio i przygodowo, idealny na zwiedzanie miast, ich okolic, małych wysp, na jedno- i kilkudniowe wycieczki.

ZAKWATEROWANIE

Couchsurfing: nie czas na tłumaczenie dokładne, czym jest, ale w skrócie: ludzie na całym świecie oferują miejsce do spania u siebie w domu bezpłatnie; spędzamy razem czas, wymieniamy się historiami, kulturą, gotujemy dla siebie nasze tradycyjne dania, zwiedzamy razem (oczywiście nie zawsze to wszystko wchodzi w grę, ale mniej więcej). Kiedy wracasz do kraju, sam możesz być takim hostem i gościć innych podróżników.

Na CSie spędzliśmy większość naszych noclegów. Uwielbiamy wymianę kulturową, rodziny, które poznajemy, ich zwyczaje (choć bywają tak dziwne, jak dziwny jest ten świat 😉 ). Wymaga to trochę czasu i organizacji, ale dla nas to najlepszy sposób, żeby poznać dany kraj.

Jest też tak, że mamy ochotę pobyć sami, albo świętujemy np. nasze rocznice ślubu, albo Couchsurfingu nie znaleźliśmy. Wtedy:

idziemy do hostelu, guesthousu, albo wypasionego hotelu. Nie mamy z tym problemu i potrzebujemy też takiego czasu we dwoje, bez dodatkowych ludzi. Nigdy też nie uzależniamy naszego pobytu w jakimś miejscu od tego, czy znajdziemy nocleg na Couchsurfingu. To by była pomyłka.

Zdarza się nam również, że dzięki temu blogowi, albo fanpejdżowi na facebooku ktoś zaprasza nas do siebie. Dostajemy wiadomość: Hej! Mieszkam tu i tu. Jeśli będziecie w okolicy, koniecznie wpadajcie. Mam wolny pokój/łóżko/dach nad głową. Bardzo chętnie Was poznam. Dzięki takim wiadomościom poznaliśmy cudownych ludzi, głównie Polaków, z którymi mamy kontakt do dzisiaj, niektórzy stali się bardzo bliskimi znajomymi. Szczególnie dziękujemy Australii i Emilce (za twarożek szczególnie dziękujemy), Stefanowi, Łukaszowi, Agnieszce, Julii i Samowi, Markowi, Majeczce i Lucciemu, a także Andrzejowi, który poznał nas na ulicy i zaprosił do siebie do Darwin, Piotrowi i całej jego rodzinie, ściskamy Paulinę i Łukasza, którzy w chwilę stali się bardzo bliscy, Nowej Zelandii i Agnieszce i Michałowi, Indonezji i naszej kochanej Ewie i Emilce, za którymi tęsknimy ogromnie, Tajwanowi i Magdzie i Łukaszowi, z którymi dużo przeżyliśmy (szczególnie z Magdą 😉 ), Wietnamowi i szalonemu Leszkowi.

Mamy ze sobą oczywiście też namiot! Nasz przenośny dom. Istnieje w ogóle autostop bez namiotu? Lubimy w nim spać, lubimy kemping, lubimy wolność, którą nam zapewnia. Niestraszny nam nocleg gdzieś pośrodku niczego, niedojechanie na noc do jakiegoś miejsca, daleka droga, która wymusza na nas spanie np. na stacji benzynowej (wierzcie lub nie, ale bardzo lubimy spać w namiocie na stacjach benzynowych w Tajlandii! Zawsze jest ładna toaleta, kawiarnia Amazon z dobrą kawą, niezawodny 7eleven, zdarza się prysznic, miejsce na rozbicie namiotu. Kemping pierwsza klasa i nikt nie ma z tym problemu!)

Nie możemy również nie wspomnieć o nieznajomych, którzy zaprosili nas do siebie na noc: kierowcach, poznanych ludziach, znajomych naszych znajomych. Zdarzyło się, że uratowali nas przed deszczem, chłodem, zapewnili odpoczynek po męczącej drodze, dostarczyli niezapomnianych przygód, stali się przyjaciółmi.

BUDŻET

Jest w czołówce tematów, na które dostajemy pytania. Ile mieliśmy pieniędzy na podróż, ile wydajemy dziennie, na ile miesięcy podróżowania jeszcze wystarczy nam kasy, czy my w ogóle mamy kasę, czy kasa jest potrzebna, kto nas utrzymuje i dlaczego tak długo? 😉

Ja wiem, że na część tych pytań odpowiedzi mogłyby być pomocne innym, że mnóstwo ludzi o tym pisze, robi statystki, wyliczenia, tabelki, notuje każdy cent. Niektórzy nawet bardzo lubią się tym dzielić. Ja nie. Chyba gdzieś pisałam już o tym. Nie uważam, żeby stan naszych kont przed i teraz był ważny dla kogoś oprócz nas. To tak, jakby dzielić się swoimi miesięcznymi wydatkami z życia stacjonarnego w Polsce, czy innym kraju. Jeśli ktoś ma taką potrzebę, nie bronię. Ja nie mam. Gdybym jednak lubiła i chciała, byłoby kilka problemów: wierzcie lub nie, nie mieliśmy twardego budżetu na tę podróż, nigdy nie przeszło nam przez myśl, żeby ustalić dzienną kwotę wydatków. Nie mieliśmy takiej potrzeby. Dopiero dwa miesiące temu, z czystej ciekawości, zaczęliśmy zapisywać nasze wydatki. Trochę żałujemy, że nie robiliśmy tego wcześniej, bo rzeczywiście fajnie teraz patrzyłoby się na te zapiski. Czasu nie cofniemy.

Chcemy jednak podkreślić, że pieniądze mieliśmy i mamy (skąd przeczytasz TUTAJ). Kojarzymy, ile mniej więcej mogliśmy wydać i naprawdę bardzo dobrym, nowym samochodem moglibyśmy z salonu już wyjechać (to tak dla uzmysłowienia niektórym, że podróże też kosztują, nasza na pewno). Nie wyobrażamy sobie podróżowania bez kasy. Do życia pieniądze też są potrzebne (pomijam wszystkie projekty, które pokazują, że nie 😉 ), a nasza podróż to po prostu życie, życie w podróży. Wiadomo, że tak, jak nie korzystaliśmy w Polsce z niektórych rzeczy, czy wizyt w niektórzy miejscach, teraz zazwyczaj również tego nie robimy, chyba, że jest to element kultury, dzięki temu możemy lepiej doświadczyć danego kraju, albo po prostu chcemy coś przeżyć pierwszy raz. Bywa też tak, że jednego dnia wydamy 25 zł, drugiego 75 zł, a trzeciego jesteśmy cały dzień w drodze i wystarczy 5 zł, bo oprócz wody i ryżu z kurczakiem nic nam nie potrzeba.

Popatrz tylko na poniższe punkty i będziesz wiedział, dlaczego nie wyobrażamy sobie podróżowania z $50 w kieszeni.

JEDZENIE

Ktoś zapytał nas kiedyś, czy wozimy ze sobą konserwy? Po roku w podróży dostaliśmy to sławne pytanie, całkiem poważne! Nie wiedziałam, czy płakać, czy się śmiać. Nie! Nie wozimy ze sobą puszek w tej podróży, choć ostatnio w Wietnamie Leszek poczęstował nas jedną i byliśmy bardziej niż szczęśliwi 🙂 Lubimy jeść (ktoś nie lubi jeść w Azji?), lubimy owoce, lubimy desery, wodę z kokosa, herbatę z mlekiem i kawę mrożoną, lubimy dobry kawał mięsa i sałatki warzywne. Nie wyobrażam sobie znaleźć się w Indonezji, w Tajlandii, w Chinach, w Wietnamie i nie jeść, tego, co tam najlepsze wtedy, kiedy mi się zachce (a niestety, bo waga później u mnie płacze, Adam w naszym małżeństwie pełni rolę: jem, jem i nie tyję). A być w Nowej Zelandii i nie jeść Fish&Chips-zbrodnia!

Zazwyczaj w Azji jemy street food, choć zdarza nam się iść do restauracji, czy jakiejś miłej knajpki. Mamy czasami zasadę w jakimś kraju, że nie jemy ulicznego jedzenia za więcej niż tyle i tyle, bo po prostu nie ma to sensu, wiemy, że za chwilkę znajdziemy miejsce, w którym cena będzie taka, jak nam odpowiada, bo jest to normalna cena dla tego dania. Nie oszczędzamy na owocach (i na mango sticky rice), to taka moja zasada. Jestem przeciwniczką słabego jedzenia, nie mówię tutaj o zupkach chińskich, na które czasami naprawdę mamy ochotę (to tak jak z McDonaldem u niektórych), ale o na przykład najtańszym chlebie tostowym w dżemem przez miesiąc. Choćbym chciała, nie dałabym rady! Rozumiem, że niektórzy wybierają takie dania w podróży, bo muszą. My dzięki Bogu nie musimy.

ATRAKCJE

Do tej pory tylko raz zrezygnowaliśmy świadomie z atrakcji, którą chcieliśmy zobaczyć, ponieważ była bardzo droga: Park Zhangjiajie w Chinach (ten z Avatara). Było to na początku naszej podróży i dzisiaj pewnie byśmy tego nie zrobili, choć patrząc na to, co Chińczycy robią z tym miejscem, moglibyśmy może odpuścić. Płacimy za atrakcje, płacimy bilety wstępu, czasami boli nas cena, boli nas to, że lokalni płacą 150 razy mniej, ale płacimy. W cenę podróży wliczone są płatne miejsca, które chcemy zobaczyć, więc nie ma wyjścia. Nigdy jeszcze nie żałowaliśmy, choć czasami czuliśmy się zniesmaczeni ceną. Wybieramy też mądrze: jeśli wiemy, że orangutany możemy zobaczyć taniej w innym miejscu, jedziemy do tego drugiego, jeśli jednak nosacze mogliśmy zobaczyć tylko w jednym parku, zapłaciliśmy i tam je podglądaliśmy. Tak samo było np. z Hobbitonem w Nowej Zelandii, Angkor Wat w Kambodży, czy będzie z Taj Mahal w Indiach, czy Petrą w Jordanii jeśli uda nam się tam dotrzeć 🙂

UBRANIA

Ludzie piszą o ubraniach, co wzięli, ile sztuk, nawet przed podróżą, a przecież nie wiadomo, czy się sprawdzą. Po tych kilkudziesięciu miesiącach w podróży moglibyśmy pewnie napisać nasz niezbędnik, choć ciągle zastanawiam się, czy warto. Czy jest to potrzebne. Najważniejsza zasada: w Azji Płd-Wsch. jest ciepło, gorąco, duszno. Ubrania tutaj są tanie, fajne, kolorowe, znajdziesz wszystko. Jeśli nie myślisz, o jakiś specjalistycznych ciuchach, tylko o tym, żeby dobrze się czuć i fajnie wyglądać, i lecisz np. prosto do Bangkoku, to zostaw kompletowanie części garderoby na to miasto. Bangkok to chyba dla mnie najlepsze miejsce na zakupy w Azji, z fajnymi weekendowymi marketami, które oferują nie tylko typowe kolorowe azjatyckie spodnie (czy ktoś, kto wrócił z tych rejonów nie kupił sobie takich spodni?). Fajne jest Siem Reap (było dwa lata temu) w Kambodży, Hoi An w Wietnamie (zresztą nie tylko). Chiny i Tajwan też są przyjemne dla oka, choć oni tam takie małe rozmiarki mają, że można złapać doła. W tej podróży zmienialiśmy garderobę kilka razy, szczególnie ja. Niektóre rzeczy lubię bardzo, są w dobrym stanie, więc noszę nawet dwa lata. Mnóstwo ubrań kupiliśmy i wysłaliśmy do Polski, mam nadzieję, że zmieszczę się w nie po powrocie.W myśl wspomnianej zasady, że podróż to życie, wyglądać dobrze też trzeba, albo chociaż by się przydało. A dobrze wyglądać, to też…

PRANIE

… czysto. Ostatnio na Tajwanie spotkała nas taka sytuacja: nasza hostka, 55-letnia elegancka pani, która niejedno miejsce na świecie widziała, a w jej domu pachnie perfumami i czystością, żegnając się z nami, po przytuleniu nas, powiedziała tak: podobacie mi się. Jesteście czyści, nie śmierdzi od was, pachniecie perfumami, wasze plecaki są czyste, nie zostaje po was nieprzyjemny zapach. Hostowałam już wielu podróżników, i czasami ciężko było wytrzymać w ich towarzystwie, musiałam po nich wietrzyć mieszkanie. Wymowne? Komentarz zbędny. Czasami patrzę sobie na ludzi, backpackersów, nierzadko są (niestety) autostopowiczami i myślę tak szczerze, że nie chciałabym ich hostować u siebie w domu, właśnie ze względu na to, jak (nie)dbają o siebie.

Ale o czym ja chciałam? O tym, że w Azji są pralnie, naprawdę tanie. Za 2-5 zł można zrobić pranie samemu, w pralce (wiesz, o co chodzi), albo zanieść do miejsca, w którym ludzie zrobią pranie za Ciebie, jeszcze je wysuszą i złożą. W Nowej Zelandii takie samoobsługowe pralnie, w których były też suszarki, były dla nas rewelacyjnym rozwiązaniem, szczególnie, że podróżowaliśmy po Południowej Wyspie autem. A jeśli pralni nie ma, to trzeba włożyć trochę wysiłku i uprać rzeczy samemu. My mamy ze sobą zawsze małą paczkę proszku, sznurek do rozwieszenia prania. Adam mówi, że my nic nie robimy, tylko pierzemy. No tak już mam, że jak mogę, to piorę, żeby mieć wszystko czyste.

INTERNET

Często jesteśmy pytani, skąd mamy internet? Przed podróżą również zastanawialiśmy się, jak to z nim będzie. Chcieliśmy go mieć przede wszystkim do kontaktu z rodziną, ale też do facebooka, Couchsurfingu, i innych rzeczy. Dostępność internetu to jedna z tych kwestii, którą byliśmy najbardziej zaskoczeni. W każdym państwie, oprócz Brunei, mieliśmy kartę sim z pakietem danych. Jedynie w Chinach (o czym piszę TUTAJ) mieliśmy mały problem z jej zakupem, ale w innych państwach nie ma problemu. Takie karty sim są bardzo tanie. Oczywiście ich cena zależy od tego, ile GB danych chcesz mieć, ale jest naprawdę okej. W Azji najwięcej płaciliśmy na Filipinach – 100 zł za kartę z nielimitowanym internetem. W Australii i Nowej Zelandii jest drogo, ale co tam jest dla nas tanie? Zazwyczaj, żeby kartę sim kupić, potrzebny jest paszport.

Dodatkowo wifi w Azji znajdziesz w praktycznie każdym hostelu, kawiarni, barze. Działa naprawdę dobrze, choć wiadomo, że to również zależy od miejsca. Więcej problemu mieliśmy ze znalezieniem wifi w Australii, a jak znaleźliśmy, było limitowane.

ZDROWIE/APTECZKA

Gdybym patrzyła, na moje zdrowie przed podróżą, nigdy bym w nią nie wyruszyła. Nie będę się tutaj żalić, ale przeczytaj, co napisała Magda, fizjoterapeutka, z bloga Podróżne Opowieści, którą poznaliśmy na Tajwanie (razem z Łukaszem oczywiście), a która przez miesiąc pomagała mi codziennie jak tylko mogła: obserwujemy ich (naszą) podróż już od dawna, ale patrząc na te uśmiechnięte buźki na zdjęciach, nigdy bym nie zgadła jak dużo cierpienia się tam kryje. Asia boryka się z bólem od kilku lat, ale zupełnie nie przeszkadza jej to w spełnianiu marzeń ze 100% optymizmem i energią. Niesamowite. Sama dobrze wiem jak to jest gdy coś mocno i uporczywie boli, i jak trudno jest nie zwracać na to uwagi ani nie tracić chęci do wszystkiego. Asia jest jednak niezłomna 🙂 nie narzeka ani się nie poddaje, a swoim optymizmem zaraża otoczenie.

No. Więc nie jest kolorowo, ale się nie daję. Dzięki Bogu, że mogę chodzić, słyszeć, widzieć, czuć.

O naszych problemach zdrowotnych w podróży trochę już wiesz, chociażby za sprawą TEGO wpisu. Powtórzę się: podróżując żyjesz, więc to normalne, że z pomocy lekarza możesz musieć skorzystać. Jeden przez całe życie będzie miał tylko jedną plombę w zębie, jak mój Adam, drugi trochę więcej razy będzie musiał odwiedzić dentystę. Ważne, żeby być przygotowanym, nie dać się zaskoczyć. Zachęcamy dlatego zawsze, żeby w podróży być ubezpieczonym (o tym przeczytasz TUTAJ). Ja ostatnio znowu musiałam odwiedzić szpital w Tajlandii i cieszę się, bo mimo moich obaw, dowiedziałam się, że jest okej.

Jeśli pytasz, czy jesteśmy zadowoleni z naszego ubezpieczenia, Karty Twoje Podróże? Tak, jesteśmy. Nie mamy powodu, żeby nie być.

Mówiąc o zdrowiu trzeba pamiętać o apteczce. Mamy dwie, dosyć spore. Większość leków jest dla mnie. Muszę je mieć i tyle. Dosyć regularnie rodzice dosyłają mi je gdzieś, gdzie jesteśmy na dłużej. Są też takie uniwersalne, potrzebne w razie „wu”, o których też warto będzie napisać więcej. Wspomnę tylko, że naszym top jest Octenisept, HascoSept, Xifaxan, Dicoflor. Od niedawna mamy też chińskie bańki 🙂

KONTA BANKOWE

Każdy z nas ma dwa konta walutowe. Do każdego z nich podpięta jest karta walutowa w dolarach: jedna MasterCard, druga Visa. Śmieszne, ale nigdy nie skorzystaliśmy z Visy, nie mamy na niej żadnych środków. Wszędzie, gdzie byliśmy, działa MC. Kiedy zaczynaliśmy podróż najkorzystniejsza oferta była w Kantorze Walutowym Alior Banku i tam do dzisiaj mamy konta w MC. Nie wiemy, czy teraz są korzystniejsze, przez ponad dwa lata na pewno coś się zmieniło. My nie narzekamy i do końca podróży na pewno zostanie tak jak jest. Jeśli jednak znasz/masz coś fajniejszego, napisz nam koniecznie, bo na pewno po powrocie będziemy szukać czegoś fajnego (może przed kolejną podróżą ;)).

TĘSKNOTA

Mamy uczucia, tęsknimy. Czasami bardziej. Wiemy jednak, że teraz jest ten najlepszy moment na podróżowanie, na taką dłuższą podróż. Nauczyliśmy się tego, i tego, że rodzina jest daleko też. Dbamy jednak bardzo o naszą relację z bliskimi. Ja ze swoją Mamą rozmawiam praktycznie codziennie, jak się nie uda, to zawsze piszemy (używamy Vibera, Skype). Ona wie wszystko, ja też. Brakuje tylko jej przytulenia, ale nadrobimy.

POWRÓT

Mamy w planach powrót w tym roku, znaczy pod jego koniec. Babcia Adama kończy 90 lat i przyjęliśmy, że to będzie dobry powód, żeby wrócić. Trochę sobie jeszcze tego nie wyobrażam. Z jednej strony się cieszę, a z drugiej… nie wiem, jak to będzie nie być w drodze. Czas pokaże.

Trochę długo, ale wyszło dobre podsumowanie. Na pewno niektóre z tych punktów trzeba będzie rozwinąć w osobnych wpisach, wtedy na pewno dodamy odnośniki. Jeśli są inne kwestie, które Cię ciekawią, które moglibyśmy poruszyć w tym wpisie, napisz w komentarzu, w wiadomości prywatnej. Zobaczymy, co da się zrobić. Ważne, żeby pamiętać, że długie podróżowanie to życie w podróży (chyba z piąty raz piszę to zdanie). Trochę inne, niż to stacjonarne, ale będą spotykały Cię podobne sytuacje, będziesz musiał/a zmierzyć się z tymi samymi problemami. Grunt to być mądrym, rozważnym, zachować spokój. I cieszyć się tym, co każdego dnia Cię spotyka!

PS Jeśli nie masz planu podróży, zapisujesz swoje wydatki i dzielisz się nimi w sieci, jesz najtańszy chleb tostowy z dżemem, masz konkretny budżet swojej wyprawy, podróżujesz z $50 w kieszeni i nie masz namiotu, a jeździsz stopem, albo nie umiesz prać i chodzisz non stop w tej samej koszulce, albo dwóch, ten wpis nie miał Cię urazić. Żeby opisać nas, musiałam opisać też Ciebie 🙂

Podobne wpisy