Dokąd jedziecie i co tu robicie? – zapytał strażnik, gdy zostaliśmy wysadzeni przez jednego kierowcę na bramkach na autostradzie koło Islamabadu. Po czasie stwierdzamy, że błędem było w ogóle wsiadanie do tego auta, ponieważ kierowca w swojej nadgorliwości „nakablował” na nas policji, tym samym sprowadzając na nas masę problemów.
– Jedziemy do Peszawaru i zamierzamy łapać stopa właśnie z tego miejsca. Nie będziecie mieli nic przeciwko?
Mundurowy stanowczo zabronił nam zatrzymywać jakiekolwiek auto i powiedział, że do Peszawaru na pewno nie pojedziemy. Zaczęliśmy się z nim wykłócać i tłumaczyć, że czeka na nas przyjaciel, z którym będziemy oglądać miasto. Pan władza był stanowczy i nieugięty. Dosyć wkurzeni zarzuciliśmy plecaki, odeszliśmy 200 metrów przed punkt poboru opłat, i jak gdyby nigdy nic próbowaliśmy łapać stopa. Po minucie mieliśmy lifta do samego Peszawaru, ale kierowca na widok policji szybko zmienił zdanie i odjechał. Atmosfera nie była wcale przyjazna i nawet przez chwilę zastanawialiśmy się, czy faktycznie warto tam jechać i pakować się w kłopoty z policją. Wszystko rozbijało się o to, że zagranicznym turystom stanowczo odradza się odwiedzanie najstarszego miasta Pakistanu w związku z podwyższonym zagrożeniem ataków terrorystycznych, przestępczości, itp. Nasze MSZ wręcz przestrzega, że cała prowincja Khyber Pakhtunkhwa, której Peszawar jest stolicą, to najgorsze zło, i absolutnie nikt nie powinien się tam wybierać. Dlaczego więc zdecydowaliśmy się tam udać? Powodów jest wiele, aczkolwiek dwoma najważniejszymi były: spróbowanie najsmaczniejszej w całym kraju baraniny (według samych Pakistańczyków) oraz doświadczenie kultury Pasztunów, którzy znani są z niesamowitej otwartości i gościnności. No dobra, dodajmy jeszcze jeden, bardzo istotny: lubimy jeździć do miejsc, o których ci, którzy tam nie byli, mówią, że są złe, żeby przekonać się osobiście, że tak nie jest.
– Za chwilę przyjedzie tutaj mój przełożony, z którym będziecie rozmawiać. Póki co poproszę o wasze paszporty i wizy.
Niemiły policjant spisał nas i po pięciu minutach mieliśmy rozmowę z człowiekiem, który miał tak naprawdę zdecydować, czy uda nam się dotrzeć do naszego celu, czy też nie.
Kolejny raz musieliśmy objaśnić, jak podróżujemy, czym jest autostop, dlaczego chcemy do Peszawaru jechać. Twardo obstawaliśmy przy swoim, ponieważ zależało nam na wizycie, tym bardziej, że czekał już na nas host z Couchsurfingu. Mieliśmy zapewniony dach nad głową, miejsce spotkania oraz opiekę lokalnej osoby. Tak naprawdę naszym zadaniem było tylko się tam dostać.
– Możecie jechać, ale na swoją odpowiedzialność – powiedział wyższy stopniem mundurowy. Szczerze mówiąc, to wątpię, aby ktoś się wam zatrzymał, ale próbować możecie. Powodzenia.
Ok, jeden problem z głowy. Łapanie stopa w Pakistanie to czysta przyjemność, więc nie zmartwiliśmy się zbytnio. Byliśmy przekonani, że zajmie nam to nie dłużej niż kilka minut, jeśli nikt więcej nie będzie się już wtrącać. W takich sytuacjach nigdy nie lekceważymy tego, co mówią lokalni, a szczególnie pan władza, ale wcześniej zrobiliśmy rozeznanie i byliśmy gotowi na tę krótką wyprawę.
//KILKA SŁÓW O MUNDUROWYCH I CHECK POINTACH
Zadaniem wszystkich mundurowych w Pakistanie jest zapewnienie bezpieczeństwa podróżującym. To, że spisują nasze paszporty, proszą o kopię dokumentów, dzwonią po nocach do miejsc, w których śpimy, działa tylko na naszą korzyść. Trzeba się z tym pogodzić i robić swoje. To ich praca i starają się ją wykonywać rzetelnie. Wielokrotnie na punktach kontrolnych byliśmy zapraszani na herbatę, czy coś do jedzenia. Ludzie są spragnieni kontaktu z zagranicznymi turystami, chcą nas poznać, porozmawiać, czegoś się dowiedzieć. Jeśli wybierasz się do Pakistanu, polecamy utrzymywać dobre relacje z władzą. Twoje podróżowanie stanie się wtedy łatwiejsze i bezpieczniejsze, nawet jeśli wydaje się to denerwujące.//
Nie minęło kilka minut i siedzieliśmy już w aucie z emerytowanym wojskowym, który jak się potem dowiedzieliśmy, był bardzo wysoko postawioną i szanowaną osobą. Zawiózł nas dokładnie w miejsce spotkania z Muneebem, naszym hostem z CS’a. Jego radość na widok dwójki Polaków, którzy zdecydowali się odwiedzić jego miasto, była bezcenna. My również ogromnie cieszyliśmy się ze spotkania z nim i wiedzieliśmy po pierwszej wiadomości od niego, że spędzimy razem wspaniały czas.
Nasz host na samym początku oznajmił nam, że ma przy sobie broń, ale w ogóle mamy się go nie bać. Wszystko dlatego, że pracował dla armii Pakistanu. Miał akurat wakacje, więc powiedział, że jest cały do naszej dyspozycji i zrobi wszystko, abyśmy czuli się bezpiecznie i komfortowo w jego mieście.
PESZAWAR
Peszawar to stolica prowincji Khyber Pakhtunkhwa z oficjalną liczbą mieszkańców 1,5 mln. Jest najstarszym miastem Pakistanu i jednym z najstarszych w Azji Południowej. Ze względu na swoje strategiczne położenie znajdowało się tam dawne centrum handlu pomiędzy Azją Centralną, a Indiami. Odległość do granicy z Afganistanem wynosi jedynie 50 km, co sprawiło, że mieszka tam mnóstwo Afganów, którzy po wojnie z ZSRR oraz USA uciekli do Pakistanu, gdzie zostali przyjęci jako uchodźcy. Dzisiaj są częścią społeczeństwa, prowadzą swoje biznesy, mają rodziny. Z powodu niestabilnej sytuacji w ich własnym kraju nie chcą tam wracać. Mówią w tym samym języku paszto, wyznają islam i na dobrą sprawę różnią się jedynie wyglądem. Może ciężko w to uwierzyć, ale Afgańczycy w wielu przypadkach wyglądają jak Europejczycy. Mają blond włosy i niebieskie oczy. Kila osób widząc Asię w chustce na głowie pytało, czy nie jest Afganką.
Muneeb postanowił zabrać nas na wycieczkę swoim autem dookoła Peszawaru, pokazując tym samym życie codzienne mieszkańców, historyczne miejsca, bazary oraz smaczne jedzenie, którego tam akurat nie brakowało. Przyznam szczerze, że bardzo chciałem doświadczyć takiego bliskiego spotkania z kulturą Pakistanu. Miasto tętniło życiem, na ulicach kwitł handel, w powietrzu czuć było zapach lokalnych przysmaków oraz wszechobecny hałas aut i tuk tuków. Gdzieniegdzie ktoś prowadził bryczkę z osiołkiem transportując towary, ktoś sprzedawał soczyste i pięknie wyglądające owoce, ktoś był pucybutem, albo mobilnym lodziarzem z radiomagnetofonem. Wszystko wyglądało jak wielki bałagan i chaos, a jednak stanowiło logiczną całość. Podobało mi się! Ani na chwilę nie pomyślałem, że ktokolwiek z tych ludzi miałby zrobić nam krzywdę.
Na sławnej ulicy Namak Mandi, Muneeb zaprosił nas do knajpki, w której zjedliśmy najsmaczniejszą baraninę w naszym życiu (a jedliśmy sporo, szczególnie w Nowej Zelandii). W Pakistanie jada się na ziemi, więc nie mogę użyć zwrotu na stół wjechało, tylko podano nam: chleb naan, lassi, sałatkę oraz mięsko. Kilogram świeżego barana zjedliśmy w oka mgnieniu. Nasza radość była nie do opisania. Nasz host zaproponował nam kolejny kilogram, ale nie byliśmy nawet w stanie pomyśleć, aby zjeść coś jeszcze. To było po prostu wyśmienite! Czuliśmy radość, wiedząc, że właśnie spróbowaliśmy jedzenia, dla którego wszyscy Pakistańczycy odwiedzają Peszawar. Pierwszy cel zrealizowany!
Po posiłku spacerowaliśmy po zatłoczonych bazarach, odwiedzaliśmy różne stoiska, przyglądaliśmy się towarom ich kupcom i sprzedawcom. Na ulicach zdecydowaną większość stanowią mężczyźni, którzy prowadzą biznesy, wykonują swoją pracę, albo zwyczajnie spędzają czas poza domem. Ubrani są w tradycyjne szaty, czyli kurtę i shalwar. Nie ma szans, aby zobaczyć kobietę sprzedającą owoce, czy pracującą na kasie w restauracji. Wszystko wynika z różnic kulturowych oraz interpretacji islamu. W Pakistanie, w większości, miejscem kobiety jest dom, a pracą wychowywanie dzieci, gotowanie oraz dbanie o porządek i ład. Chciałoby się powiedzieć: typowa pani domu, choć nie bardzo pasuje ten zwrot, bycie w domu jest jej całym życiem. W dużych miastach sprawa ma się inaczej. Owszem, kobiety nadal pozostają paniami domu, ale mają większy dostęp do edukacji, mogą pracować oraz prowadzić nieco luźniejszy tryb życia. Jest to dosyć głęboki i złożony temat na godziny złożonych rozmów. Prowincja Khyber Pakhtunkhwa należy do tych bardziej konserwatywnych, dlatego kontakt z kobietami w przypadku obcych mężczyzn, nawet obcokrajowców, jest bardzo ograniczony, a właściwie niemożliwy, jeśli mówimy chociażby o zwykłym przywitaniu się, czy rozmowie.
Muneeb postanowił zabrać nas na granicę FATA (Terytoria Plemienne Administrowane Federalnie). Poza nią władza sprawowana jest przez lokalne jednostki, a państwo nie wtrąca się w ich interesy. W okolicy znajdował się także lokalny bazar, na którym bez zezwolenia i najmniejszych problemów można było kupić AK 47, czy inną broń. Wszechobecny był również najlepszej jakości haszysz z Afganistanu, do którego mieliśmy zaledwie 30 km. Pierwotny plan zakładał, że i tam pojedziemy, ale ze względu na niestabilną sytuacją, postanowiliśmy wizytę odłożyć na inny termin. Nasz gospodarz, który kilka razy był w sąsiednim kraju powiedział, że jeżeli odwiedziliśmy Peszawar, to w sumie tak, jakbyśmy odwiedzili Kabul. Miasta są do siebie bardzo podobne.
Pod koniec dnia, kiedy słońce powoli zachodziło, udaliśmy się do domu rodziny naszego hosta, w którym przyszło nam spędzić noc. Przydzielono nam osobny pokój na parterze, tzw. gościnny, do którego wstęp mieli tylko mężczyźni. Pakistańska gościnność nie zna granic, a będąc właśnie w Peszawarze przekonaliśmy się o tym szczególnie. Na jedzenie długo czekać nie musieliśmy. Siedząc na dywanie razem z Muneebem i jednym członkiem jego rodziny, zajadaliśmy się biryani chicken, czyli tradycyjnym ryżem z kurczakiem i kontynuowaliśmy rozmowę. Dla takich momentów właśnie podróżujemy. Nawiązywanie relacji z drugim człowiekiem sprawia nam największą radość, ponieważ wiemy, że ludzie poznani w drodze są dla nas bardzo wartościowi i każdy z nich wnosi do naszego życia coś innego. Ze względu na słabe samopoczucie Asi, która tego dnia miała gorączkę i duży ból gardła, zrezygnowaliśmy z wieczornego eksplorowania miasta i zostaliśmy w domu, gdzie pomimo zmęczenia siedzieliśmy razem z naszym hostem do późna. Kiedy zostaliśmy sami w pokoju, po całym dniu, czuliśmy satysfakcję z tego, że nasza wyprawa do tej części kraju doszła do skutku. Wspólnie stwierdziliśmy, że była to słuszna decyzja. Normalnie zostalibyśmy chociaż jeden dzień dłużej, ale musieliśmy wracać do Islamabadu po nasze paszporty z przedłużoną wizą. Był piątek, a czekanie do poniedziałku było niemożliwe. Nasi znajomi czekali już na nas w Lahore.
Z samego rana Muneeb zabrał nas na kampus Islamia Collage University, jednego z najstarszych uniwersytetów w Pakistanie, na którym studiował. Jako ciekawostka warto dodać, że wizerunek uniwersytetu znajduje się na banknocie o nominale 1000 rupii. Zrobiliśmy ostatnią rundkę po okolicy, po czym pożegnaliśmy się na wylotówce do Islamabadu. Nie zdążyliśmy się nawet dobrze ustawić, żeby łapać stopa, a już zatrzymało się auto, tak luksusowe, że ciężko nam było w to uwierzyć. Mieliśmy transport do centrum Islamabadu! Mało tego kierowca, który był biznesmenem, zaprosił nas do tradycyjnej knajpki na prawdziwe afgańskie jedzenie, którego smak pamiętamy do dzisiaj. Dobrze, że nie było już ramadanu, i mogliśmy w spokoju spróbować tych wszystkich dobrych przysmaków. Pierwsze dni naszej podróży po Pakistanie były dla nas nieco cięższe z uwagi właśnie na ich święty post. Znalezienie czegokolwiek innego do jedzenia niż paczka chipsów, czy ciastek, było niemiłym wyzwaniem. Do tego dochodził lejący się z nieba żar… Wodę piliśmy ukradkiem, aby nikogo nie zgorszyć. Na całe szczęście można było ją kupić wszędzie bez problemu. Prawdziwa uczta zaczynała się po zachodzie słońca. Ludzie ze smutnych i przygnębionych nagle stawali się mili, radośni i pełni życiowej energii. Można wtedy było zobaczyć, co jedzenie robi z człowiekiem.
Często we wspomnieniach wracamy do tamtych dni i stwierdzamy, że podróż do Pakistanu, w tym wyjazd do Peszawaru był niezwykle udany i bogaty w doświadczenia kulturowe, których tak bardzo pragnęliśmy. Kolejny raz ludzka dobroć, bezinteresowność i serce były mocniejsze niż propaganda medialna i niesłuszny osąd. Pasztuni okazali się wzorem do naśladowania w kwestii gościnności i podejścia do drugiego człowieka. Było nam z nimi dobrze. Jesteśmy szczęśliwi i wdzięczni, że dane nam było tego doświadczyć. Oczywiście jest dużo rzeczy, które ciężko nam zrozumieć i zaakceptować, ale nie chcemy patrzeć na Pakistan i poznanych tam ludzi przez ich pryzmat, tylko przez to, czego tam doświadczyliśmy.
Nasz filmik z podróży do Peszawaru: