Drugi pobyt w Chinach miał być bardzo krótki. 5 dni na przejechanie około 800 km. Nie mógł być krótszy, ponieważ nasze wizy do Wietnamu zaczynały się konkretnego dnia i granicy nie mogliśmy przekroczyć ani minuty wcześniej. Jakoś tak wyszło, że daliśmy sobie za dużo czasu na ten odcinek i roztaczała się przed nami wizja spędzenia tych dni gdzieś w drodze, okolica niestety nie oferowała nic ciekawego, same wielkie miasta.
Po przejechaniu ok. 200 km utknęliśmy na dosyć małej stacji benzynowej. Robiło się już ciemno i normalnie szykowalibyśmy się do rozbijania naszego namiotu, ale perspektywa spania w towarzystwie szczurów wielkości dorodnych kotów, skutecznie zachęciła nas do dalszego łapania stopa. Z ruchem aut było bardzo krucho, ale ku naszej uciesze pojawił się jeden biały samochód. Młody chłopak zaczął tankować paliwo. Poczekaliśmy aż skończy i grzecznie zaczęliśmy rozmowę. Tak naprawdę chodziło nam tylko o to, czy nie jedzie 15 kilometrów dalej, do kolejnej, bardzo dużej stacji benzynowej. Konwersacja była dosyć utrudniona, ponieważ nasz chiński był prawie tak słaby, jak jego angielski. Używając translatora i naszego listu autostopowicza w lokalnym języku, wytłumaczyliśmy, o co nam chodzi i kim jesteśmy. Zrozumiał. Powiedział, że jedzie 5 kilometrów, ale z chęcią zawiezie nas 15.
Już od samego początku Alex, bo tak miał na imię, był bardzo poruszony spotkaniem z nami. Widać było, że uruchamia każdą szarą komórkę, żeby przypomnieć sobie wszystko, co potrafił powiedzieć po angielsku. Jeśli czegoś nie umiał, w ruch szedł tłumacz, który miał na smartfonie. Po chwili jazdy zapytał, czy jesteśmy głodni. Po całym dniu w drodze tylko o śniadaniu i mandarynkach, odpowiedź była twierdząca. Zaproponował, że weźmie nas szybko do swojego miasta na kolację, a później zawiezie na stację. Chwilę się zastanawialiśmy, bo nie chcieliśmy robić mu problemu, ale nasz nowy znajomy właściwie sam podjął za nas decyzję. Kiedy podjechaliśmy pod piękną restaurację, która z daleka dawała o sobie znać, że jest nie na naszą kieszeń, szczerze powiedzieliśmy, że bardzo nam przykro, ale tutaj będzie dla nas za drogo. Alex spojrzał tylko na nas, wyciągnął swój portfel, pokazał na niego i powiedział bardzo naturalnie, bez żadnego zadęcia: ja mam dużo pieniędzy, ja płacę za kolację, wy jesteście moimi gośćmi. Często tu jadam. Poszliśmy. To, co wydarzyło się później, było dla nas jak gwiazdkowy prezent. Podczas wspólnego posiłku, bardzo nieśmiało zapytał nas używając translatora, czy nie chcielibyśmy zostać u niego na noc, nawet na kilka dni. Tłumaczył, że jesteśmy pierwszymi zagranicznymi turystami, których spotkał i bardzo chciałby nas lepiej poznać. Chciał nas również przedstawić swojej dziewczynie i rodzinie. Widzieliśmy, ile to dla niego znaczy i cieszyliśmy się, że możemy przynieść mu tyle radość. Nie chodziło jednak tylko o niego, nam również spadł on z nieba i chętnie mu o tym powiedzieliśmy. Wytłumaczyliśmy naszą sytuację i daliśmy do zrozumienia, że spotkanie z nim jest dla nas cudem.
Następne trzy dni przerosły nasze wyobrażenie o gościnności. Alex był młodszy od nas, ale tak ułożyło mu się życie, że w jego portfelu świeciło kilka złotych kart. Miał swoje mieszkanie, auto i dużo drogich gadżetów. Był przy tym bardzo, bardzo szczery i niemożliwym było przekonać go, że sami możemy zapłacić chociażby za owoce z bazaru. Każdego dnia odwiedzaliśmy kilka różnych restauracji, bardzo drogich restauracji. Dla niego było to normalne, widać, że znali go tam, dla nas niekoniecznie. Poznaliśmy też jego dziewczynę, która była tak samo podekscytowana spotkaniem z nami, jak on. Widzieliśmy, jak Alex podpatruje nas trzymających się za ręce, czy wymieniających drobne czułości, i później starał się to samo okazać swojej wybrance. Cieszyliśmy się na to bardzo, ponieważ wcześniej ciężko było nam znaleźć przejawy prawdziwej, szczerej miłości wśród Chińczyków. Zostaliśmy także zabrani na chińską wieś, gdzie czekała na nas jego rodzina, kilkanaście osób. I choć nikt z nich praktycznie nie mówił po angielsku, dzieliliśmy wspólnie wspaniałe chwile. Jako dowód największego szacunku, zabito przy nas i przyrządzono dwa dorodne kurczaki, które chwilę przed biegały między naszymi nogami. Dodatkowo, po upieczeniu, zaproponowano nam kurze szyjki, które były dla nich wielkim przysmakiem. Nam niekoniecznie było z nimi po drodze, co jednak nie zasmuciło naszych gospodarzy, którzy rzucili się na nie niczym na zawodach.
Momentem, który najbardziej zapadł nam w pamięci z naszego pobytu z Alexem był jeden wieczór, kiedy połączyliśmy się z rodzicami Adama na Skype. Na ich widok cieszył się jak małe dziecko. Nazywał ich ciocią i wujkiem, ze wszystkich sił próbował im opowiedzieć, jak cieszy się, że poznał nas i teraz ich. Był wzruszony i podekscytowany. Nie mógł uwierzyć, że rozmawia z naszą rodziną.
Na koniec w końcu dowiózł nas na wskazaną stację benzynową, nawet próbował nam złapać stopa. Zrobił zakupy na drogę, zabrał na ostatnie śniadanie i ze łzami w oczach, razem ze swoją dziewczyną, nas żegnał. Swoich pierwszych w życiu poznanych obcokrajowców.
Kontakt się jednak nie urwał, mamy go do dzisiaj. Jego angielski jest dużo lepszy, dzięki czemu nagrywa nam wiadomości głosowe. Minęły prawie trzy lata od naszego poznania, a mamy wrażenie, że dzięki WeChatowi, spotykamy się od tamtego czasu dosyć regularnie. My wysyłamy mu zdjęcia z naszej podróży, on pokazuje nam, jak wygląda jego nowe mieszkanie, jak spędza czas w Chinach, jaki nowy gadżet sobie kupił, jak pięknie wygląda razem ze swoją dziewczyną, a nawet narzeczoną! Wyobraź sobie, że kilka dni temu napisał nam, że niedługo bierze ślub! Cieszyliśmy się, jak małe dzieci. Cieszyliśmy się, że są szczęśliwi, że są dalej razem. Oczywiście kolejny raz dostaliśmy zaproszenie do Chin, do niego, a właściwie do nich. Marzy się nam, żeby nasze drogi znowu się zeszły, żebyśmy mogli powspominać naprawdę dobre, wcale nie tak stare czasy.
Historia o Alexie była kolejnym wpisem z serii Spotkania niezapomniane.