Chiny

Ostatnie dni w Chinach (Park Jiuzhaigou, Chengdu i Guilin)

Jazdę autostopem przez Autonomiczną Prefekturę Tybetańską w kierunku kolejnej chińskiej prowincji można opisać jednym słowem – niesamowita! Nie był to łatwy dzień, ale jak najbardziej pełen nowych doświadczeń i doznań.

Pogoda nam dopisała z wyjątkiem chłodnego, dość porywistego wiatru oraz temperatury zbliżonej do zera. Celem było dojechanie do Parku Narodowego Jiuzhaigou oddalonego o 350 kilometrów od Langmusi. Na stopa złapaliśmy między innymi autobus pełen Tybetańczyków, z którymi pokonaliśmy odcinek 70 kilometrów, gdzie ruch aut był praktycznie zerowy.

Ze względu na kręte drogi i górzyste tereny nie chcieliśmy za bardzo jechać tirem, ponieważ taka jazda ciągnęłaby się w nieskończoność. Czasami jednak nie ma innego wyjścia i tak również było tym razem. Wysiedliśmy na bramkach z założeniem, że nie łapiemy tych strasznie przeładowanych ciężarówek. Po około godzinie stania na ponad 3000 m.n.p.m, cali zziębnięci postanowiliśmy krótko, ale szczerze poprosić Pana Boga o radę: Panie Boże, widzisz, że nie chcemy jechać tirem, ale jeżeli Ty masz inny plan i chcesz, abyśmy nim jechali, to spraw, aby tak się stało. Widzisz, że jest nam zimno i goni nas czas. Amen. Prosta wiara jest najlepsza. Po 30 sekundach pierwsza ciężarówka, która się pojawiła była tą, którą przemierzyliśmy cały ten długi odcinek. Na dodatek nie była przeładowania i kierowca był bardzo sympatyczny. Dzięki Ci Boże! Potem okazało się, że na tej trasie nie było żadnych aut osobowych, dosłownie żadne nas nie minęło…

Ostatnie dni w Chinach

 

Cała podróż upłynęła nam znakomicie. Mogliśmy podziwiać piękne tereny, totalnie dzikie i niezdobyte. Co paręnaście kilometrów można było dostrzec lokalnych pasterzy wyprowadzających bydło na pastwiska. Cały czas jesteśmy pod wrażeniem i zastanawiamy się, jak oni są w stanie przetrwać w takim surowym klimacie? Punktem szczególnym tej jazdy był moment, w którym wjechaliśmy ciężarówką na 3850 m.n.p.m! Jak dotychczas jest to najwyższa wysokość w naszym życiu zdobyta autostopem.

Z naszym kierowcą pożegnaliśmy się po paru ładnych, wspólnie spędzonych godzinach, i zaczęliśmy łapać w stronę Jiuzhaigou. Po zorientowaniu mapy i dotarciu na właściwe miejsce, ustawiliśmy się w całkiem nieźle wyglądającej miejscówce. Mijały nas setki autokarów wypełnionych turystami. Myśleliśmy, że po sezonie, w późnym, zimnym listopadzie, ludzie zwyczajnie nie będą odwiedzać tego urokliwego Parku. Nic bardziej błędnego! Cena po piętnastym listopada jest dwukrotnie niższa, co sprawia, że zjeżdżają się tu ludzie z całych Chin. Jakkolwiek staraliśmy się tym faktem nie podłamywać. Stopa do naszego celu mieliśmy już po piętnastu minutach od ustawienia się „na właściwym chodniku” 🙂 Bardzo kręta droga (nawet na Mazurach takich krętych nie ma…) przyprawiała Asię o mdłości, która marzyła, żeby w końcu wysiąść z auta.

Wysiedliśmy kilka kilometrów od Parku, w miejscu, gdzie miał być hostel, który w drodze znaleźliśmy w internecie. I tutaj znowu pod górkę, ponieważ ten, w którym chcieliśmy się zatrzymać był zamknięty z powodu przepełnienia. Było ciemno i zimno, Asia chciała w końcu do ciepłego, a wokół tysiące turystów. W tym momencie, dzięki Bogu, z pomocą przyszła nam młoda dziewczyna, która pracowała w jednym z hosteli i załatwiła nam elegancki pokój w bardzo dobrej cenie. Ależ ulgą było spać w tak ciepłym, czystym i ładnym miejscu. Ku uciesze Asi, w łazience była nawet suszarka, a na łóżku koc elektryczny 🙂

Sama miejscowość była dla nas ogromnym zaskoczeniem i jednym wielkim turystycznym molochem. Cały czas hałas, dyskoteki, światła, imprezy w środku gór… Byliśmy ładnie mówiąc: zdegustowani. Nie mogliśmy uwierzyć, że kilka kilometrów dalej położony jest cichy, czysty, przepiękny, nieskażony ludzką ręką Park.

Park Jiuzhaigou- Na Nowej Drodze Życia

 

Następnego dnia z samego rana podjechaliśmy pod bramę główną wejścia na teren Parku. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy tak olbrzymiej kolejki, a właściwie chyba dziewięciu kolejek. Ludzie mnożyli się z każdą minutą. Wierzcie mi, takiego czegoś jeszcze nie doświadczyliśmy. Czuliśmy się z tym słabo i po głowie nawet chodziły nam myśli, czy tam w ogóle wchodzić. Krótka kalkulacja i decyzja zapadła – mimo wszystko idziemy. Bilety drogie, jak wszędzie w Chinach, ale świadomość tego, że jest się tutaj najprawdopodobniej raz w życiu przekonuje.

Park Jiuzhaigou- Na Nowej Drodze Życia

 

Może kilka słów o samym Parku. Na jego terenie są dwie trasy autobusów. Można wybrać, którą część chce się zwiedzać w pierwszej kolejności. Najlepiej wcześniej obejrzeć trasę na jakiejś mapce, żeby wiedzieć, co się chce zobaczyć. Można też zrezygnować całkowicie z autobusów i wybrać swoje nogi, ale odległości są tak duże (np. 16 km do jednego z większych jezior), że naprawdę warto wybrać dostępny transport. Według nas najlepiej pojechać na sam koniec i po prostu wracać. Pomiędzy niektórymi jeziorami i wodospadami są nieduże odległości: 1-2 km, które warto pokonać piechotą. Przy każdej większej atrakcji są przystanki, gdzie co chwilę zatrzymuje się autobus. Co do autobusów… Są przepełnione ludźmi. Chińczycy wchodzą do nich, jakby to był ten jedyny, który ma się pojawić. Rozpychają się łokciami, krzyczą i robią duże zamieszanie. Nie jest to nic przyjemnego, ale nie ma sposobu, aby ich ominąć.

Chińska turystka Park Jiuzhaigou- Na Nowej Drodze Życia

 

Z zamiłowaniem robią zdjęcia nam, białym, co po kilkunastu minutach przestaje być zabawne. A propo zdjęć, to trzeba się nieźle nagimnastykować, aby zrobić chociaż parę ciekawych, pozbawionych Azjatów fotek. Oni są wszędzie.

Park Jiuzhaigou- Na Nowej Drodze Życia

 

Sami wchodzą w kadr, wyskakują znienacka uśmiechając się przy tym bardzo i mówiąc „heloł”. Ciężki orzech do zgryzienia. Ale poza tym, to park jest cudowny. Rzadko gdzie można zobaczyć tak niebieską, czystą i przejrzystą wodę.

Park Jiuzhaigou- Na Nowej Drodze Życia

Park Jiuzhaigou- Na Nowej Drodze Życia

Zwiedzanie, mimo że ciężkie, jest tego warte. Pewnie kilka lat wstecz wszystko było bardziej dzikie i mniej dostępne. Nie ma co narzekać. Warto dodać jeszcze, że wybierając się do Jiuzhaigou fajnie jest zaopatrzyć się w prowiant w postaci kanapek, ciastek, czy owoców. Na miejscu ceny są kilka razy wyższe.

Park Jiuzhaigou- Na Nowej Drodze Życia

Czy warto? Warto! Choć bilety kosmicznie drogie, to warto!

 

CHENGDU

 

Chengdu- Na Nowej Drodze Życia

 

Następnym naszym celem było Chengdu. Miasto oddalone o 450 kilometrów, znane głównie z zamieszkujących tamtejsze zoo pand. Stopa łapaliśmy godzinę w pełnej zimnicy, aczkolwiek warto było tyle czekać. Piękny range rover a w nim dwóch młodziaków jadących prosto do Chengdu! Nasza radość w tym momencie była bezcenna. Po drodze nasz kierowca Alex, który był jakimś niezłym biznesmenem, musiał robić dużo postojów, załatwiając interesy. O autostopie z nim jeszcze kiedyś gdzieś napiszemy:) Po drodze zaprosił nas na pyszny obiad, zawiózł pod wskazany adres oraz wręczył nam prezent w postaci lokalnego i strasznie drogiego suszonego mięsa. Tacy Chińczycy jak Alex całkowicie zmieniają stereotypy. Dzięki niemu całe wspomnienia o wcześniejszych doświadczeniach z Parku schodzą na dalszy plan.

Chengdu- Na Nowej Drodze Życia

 

W Chengdu czekał na nas nasz Host z Couchsurfingu, Polak Marek. Coś pięknego spotkać rodaka w samym środku tego wielkiego państwa. Na dodatek był z nim inny Polak, Mateusz, który również na stopa przez Rosję i Mongolię dotarł właśnie do Chengdu.

Chengdu- Na Nowej Drodze Życia

 

Marek jest bardzo inteligentnym, serdecznym, młodym programistą, który jakiś czas temu wyjechał do Chin, gdzie kontynuował edukację, a następnie rozpoczął pracę. Byliśmy pozytywnie zaskoczeni jego znajomością języka chińskiego, którego sam się uczył. Można z niego brać przykład 🙂
Pokazał nam ciekawe zakątki miasta, drogę do Rezerwatu Pand, zaprosił na bardzo smaczne, lokalne jedzonko i spędził z nami czas w miłej atmosferze. Marek, raz jeszcze dzięki za wszystko 🙂
Jadąc do pand, początkowo przez przypadek wsiedliśmy w autobus w przeciwnym kierunku, ale co najważniejsze później do celu dotarliśmy. Wstaliśmy tego dnia bardzo wcześnie, gdyż powiedziano nam, że pandy najbardziej aktywne są właśnie w godzinach porannych. Był to strzał w dziesiątkę. Razem z Mateuszem oglądaliśmy te niesamowite zwierzęta mając przy tym pełno radości.

Chengdu Panda- Na Nowej Drodze Życia

Chengdu Panda- Na Nowej Drodze Życia

Dotychczas pandy mieliśmy okazję oglądać w telewizji internetowej.

Była to idealna wymówka, aby oderwać się od książek i oglądać je jedzące bambusa, czy po prostu leżące na drzewie. Fajnie jest zobaczyć to na żywo, szczególnie gdy jest na to dobra pora, i gdy te pluszaki są takie aktywne, jak były tego dnia!

Oprócz pand, Chengdu na zawsze kojarzyć nam się będzie z jednym parkiem o nazwie: Peoples Park. Tak dziwnego miejsca w Chinach jeszcze nie widzieliśmy. Mamy nadzieje, że kiedyś na jednej z prezentacji będziemy mogli się z Wami podzielić tymi zwariowanymi filmikami, które nakręciliśmy w tym miejscu! W parku było pełno starszych ludzi tańczących, śpiewających, ćwiczących czy po prostu hałas robiących.

People's Park- Chengdu

 

Co parę metrów ustawione mieli głośniki z muzyką na cały regulator. W powietrzu jeden wielki chaos. Ludzie poprzebierani w szaty, śmieszne stroje, czy kostiumy niczym z poprzedniego wieku.

Chengdu- Na Nowej Drodze Życia

 

Wszyscy się śmiali, zachęcali do wspólnej zabawy, której celem było stworzenie najdziwniejszego show na ziemi. Sam się zastanawiam, czy im za to ktoś płaci, czy robią to za darmo? Jedno miejsce szczególnie powaliło nas na kolana. Czerwony dywan niczym z Hollywood, a na nim w kółko maszerujące trzy kobietki udające modelki na wybiegu, plus jeden pijany dziadek.

People's Park- Chengdu 1

 

Koło nich dziesiątki ludzi udających Ewę Chodakowską oraz jeszcze więcej gapiów klaszczących i dopingujących owe modelki. Śmiech na sali 🙂 Dalszy komentarz zbędny.

People's Park- Chengdu

Chengdu

Za każdym razem, jak myślimy o tym miejscu, łzy ze śmiechu podchodzą nam do oczu 🙂

Wieczorem Marek zabrał nas na fajny spacer po klimatycznych uliczkach. Z kimś, kto zna okolicę, miasto jest o wiele przyjemniejsze.

 

Guilin

 

Guilin nocą 1

 

Po Chengdu udaliśmy się do miejscowości Guilin, ale w jaki sposób, i w jakich okolicznościach tam dotarliśmy… dowiecie się kiedyś 🙂
W Guilin było już naprawdę ciepło i przyjemnie. Udało nam się znaleźć hosta, więc nasza radość była podwójna. Spędziliśmy tam trzy dni mieszkając w samym centrum. Już pierwszego dnia nasza nowa koleżanka zabrała nas na miasto, opowiedziała o jego historii i o okolicy. Dzięki niej mogliśmy kupić pocztówki i magnesy dwa razy taniej, co pokazuje, jak miejscowi dorabiają się na nas, biednych turystach 😀

Guilin nocą

 

Cała okolica słynie ze wspaniałych form skalnych rozciągających się na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów. Robi to niesamowite wrażenie!

Guilin- Na Nowej Drodze Życia

 

W Guilin mogliśmy spróbować również innej odmiany wspaniałej chińskiej kuchni. Połączenie: ostre i kwaśne przypadło nam do gustu. Smaczny obiad można było zjeść za dosłownie trzy złote. Trzeba było się kontrolować, bo taki makaron parę razy dziennie mógł spowodować skok na wadze o parę kilogramów 🙂

Droga do Yangshuo

 

Do miejscowości, którą polecało nam dużo osób, a mianowicie Yangshuo, dojechaliśmy nie inaczej jak naszym ukochanym autostopem. Minuta stania i tyle w temacie. Yangshuo było naprawdę ładnym miejscem. Bez chwili zastanowienia wynajęliśmy skuter i zaczęliśmy objazdówkę po okolicznych wioskach, aby uciec od natłoku turystów.

Yangshuo- Na Nowej Drodze Życia

Yangshuo

Im dalej od centrum tym pięknej i spokojnej. Dookoła rozciągły się pola ryżowe, które osłonięte były wspaniałymi, wyrastającymi z ziemi górami. Do tego pełne słońce i lekki, przyjemny wietrzyk.

Yangshuo 4

 

Jaka to była miła odmiana po tylu dniach spędzonych w zimnie, w końcu zdjąć z siebie te grube ubrania, i cieszyć się z pogody! Jeszcze lepsze było to, że prawdziwe ciepło miało się dopiero zacząć.

Yangshuo 2

 

A więc jeżdżąc i podziwiając te tereny byliśmy prawdziwie szczęśliwi i z uśmiechem na twarzach wspominaliśmy to, co już udało się osiągnąć, jednak z drugiej strony byliśmy podekscytowani najbliższymi miesiącami naszej podróży, które były przed nami.

Yangshuo 3

 

Życie jest piękne i nie mamy ku temu żadnych wątpliwości! Aaaa! I pamiętajcie, żeby zawsze się targować, jak wypożyczacie skuter, albo zapytać lokalnych, ile taka przyjemność normalnie kosztuje. Wtedy łatwiej jest prowadzić pertraktacje 🙂

Powrót do Guilin był równie prosty jak poprzednia jazda. Tym razem trzydzieści sekund i siedzieliśmy w aucie. To był taki miły akcent na zakończenie dnia.

 

SHENZHEN

 

Shenzen nocą

 

Ostatnim celem podczas tej wizyty w Chinach było miasto Shenzhen. Zabawna sytuacja z tym miastem, bo podczas szukania hosta, natrafiliśmy na profil Polaka mieszkającego właśnie tam. Na dodatek prosto z Krotoszyna, czyli mojego rodzinnego miasta. Co za wspaniały zbieg okoliczności 🙂 Wojtek zgodził się nas ugościć i właśnie z Guilin stopem wyruszyliśmy do niego. Tego dnia naprawdę chcieliśmy złapać stopa bezpośrednio. Przedzieranie się przez całą wielką aglomeracje Kantonu to rzecz bardzo trudna, i dla autostopowicza oznacza katastrofę. Prosiliśmy zatem Boga o pomoc i z nadzieją zaczęliśmy łapać. Pierwszy stop poszedł gładko, drugi też. Wysiedliśmy na autostradzie jakieś 350 kilometrów przed Shenzhen. Nasi poprzedni kierowcy z grymasem na twarzy nas żegnali, tłumacząc nam, że tutaj na pewno nikt się nam nie zatrzyma… Stwierdziliśmy, że tabliczki nie robimy i po chwili zaczęliśmy dalej zatrzymywać auta. Nie minęły dwie minuty, a Asia zauważyła, że jeden kierowca wraca na awaryjnych! Podbiegłem najszybciej jak mogłem, otworzyłem drzwi i słyszę tylko jedno słowo: Shenzhen. Shenzhen!!! 😉 Z radości zacząłem krzyczeć do Asi, która również była w wielkim szoku. Szybko zapakowaliśmy się i ruszyliśmy przed siebie. Ależ to było dobre 🙂 Kolejny powód do bycia wdzięcznym!

Z kierowcą do Shenzhen

 

W trakcie jazdy spotkała nas ciekawa sytuacja, kiedy zatrzymaliśmy się na jednej ze stacji na przerwę, i wtedy nieznany nam Chińczyk przyszedł do nas, wręczył nam owoce i przeprosił, że nie mógł nas zabrać, bo miał pełne auto! Fajnie!

Gdy pożegnaliśmy się z naszym kierowcą, temperatura na zewnątrz wynosiła około trzydziestu stopni. To był taki mały szok dla nas. Nagła zmiana klimatu z zimnego na upalny. Jednak nie przeszkadzało nam to i w dalszym ciągu się cieszyliśmy. Metrem dostaliśmy się na miejsce spotkania, w którym oficjalnie poznaliśmy Wojtka. Był on sympatycznym chłopakiem, który parę ładnych lat temu postanowił przenieść się do Chin i rozpocząć tutaj nowe życie. Dla nas rzeczą niewyobrażalną jest żyć w tak dużym mieście, ale on jak najbardziej się tu odnajdował. Nie chce za żadne Chiny (tu powiedzenie pasuje idealnie 😀 ) wracać do kraju. Każdy jest inny:)

Z Wojtkiem- Shenzhen

 

Czas w Shenzhen to było dla nas słodkie nic nierobienie. Zwyczajny odpoczynek połączony z przygotowaniem pobytu w Hong Kongu. Było nam to potrzebne i akurat u Wojtka mieliśmy taką możliwość. Poznaliśmy również inną Polkę, Gosię, z którą spotkaliśmy się i spędziliśmy wspólnie parę godzin.
Już niedługo kolejne państwo, kolejne przygody i kolejne niesamowite historie. Hong Kong nadchodzimy! 🙂

 

Podobne wpisy