Sporo minęło od ostatniego posta. Po pierwszym usłyszeliśmy, że trochę nudny, rodem z przewodnika, albo, że fajny, choć wszyscy czekają na więcej emocji. Byliśmy chwilę, może ze dwie minuty, lekko zdekoncentrowani, ale potem szybko uświadomiliśmy sobie, że to dopiero początek, przecież zwiedzamy duże miasta, w większości stolice, gdzie oprócz ładnych budynków, jakiś parków, morza, kolorowych uliczek, nie ma nic nadzwyczajnego. To trochę tak, jakbyśmy chcieli na siłę sprawić, że dzieją się wielkie rzeczy, co chwila spotyka nas coś lub ktoś niezwykle ciekawy. A tak nie było. Każdy kto zwiedzał jakiekolwiek duże i ładne miasto wie, że przecież właśnie o zwiedzanie miasta chodzi. Tym bardziej jeśli jest to Ryga, czy Tallin. Oczywiście są wyjątki, jak Bałkany na przykład, ale to inna historia. Tak więc po Litwie odwiedziliśmy Łotwę i Estonię z ich stolicami na czele. Było to standardowe zwiedzanie Starego Miasta w każdym oraz miejsc, które polecili nam nasi hostowie z CS, a które nie zawsze są znane.
Droga do Rygi będzie się nam kojarzyć z łapaniem stopa na autostradzie, co czasem niestety trzeba robić, a czego ja bardzo nie lubię, ale przede wszystkim z pewnym około pięćdziesięcioletnim kierowcą, z którym zamieniliśmy ledwo dwa zdania. Bardzo miłe z jego strony, że się zatrzymał, po czym powiedział dwa słowa: airport Ryga. Oczywiście wsiedliśmy i jakieś dwie godziny naszym uszom towarzyszył ostry metal, do tego stopnia, że w żołądku czułam uderzający bas… Przed Rygą powiedział kolejne zdanie: jadę na lotnisko, pasuje wam? Ze zdziwieniem, że słyszymy nasz ojczysty język, odpowiedzieliśmy: pasuje. I tak wylądowaliśmy na lotnisku, skąd komunikacją miejską dotarliśmy do centrum.
Pierwszy raz podczas podróży stwierdziliśmy, że moglibyśmy dłużej pomieszkać w jakimś mieście i była to właśnie Ryga. Oprócz przyjemnego i ładnego miasta, bardzo mile zaskoczyli nas ludzie spotkani gdzieś na przystanku, czy w sklepie. Pierwsza osoba, którą spytaliśmy o drogę, nie tylko pojechała z nami w wyznaczone miejsce spotkania z naszym hostem, ale zadzwoniła do niego, żeby dokładniej się dogadać, żeby było jak najlepiej. Ludzie ustępują sobie miejsca w autobusach, nawet starsze kobiety, młodszym jeśli są z dziećmi. Jakoś tak po prostu było fajnie, swojsko. Był jeszcze jeden powód takiego stwierdzenia. W niedzielę postanowiliśmy pójść na nabożeństwo do Kościoła zielonoświątkowego, do którego chodzimy też w Polsce. Cóż to była za radość, kiedy weszliśmy do środka, zobaczyliśmy około dwustu osób i usłyszeliśmy znane nam pieśni, śpiewane w języku rosyjskim! Czuliśmy się jak w domu, w gronie rodziny. Dostaliśmy słuchawki i cała społeczność była nam tłumaczona na język angielski. To był zdecydowanie bardzo wzruszający czas, który bardzo pozytywnie nastroił nas na resztę dnia i nie tylko.
Dużym zaskoczeniem było dla nas też fakt, że zarówno w Rydze i Tallinie słyszeliśmy w większości język rosyjski. Może ze dwa razy rozróżniliśmy estoński, a łotewski słyszeliśmy tylko w domu naszych gospodarzy.
Zdecydowanie podobała nam się podróż do Tallina. Do przejechania mieliśmy około 350 km, ustawiliśmy się więc koło 9:30 i zaczęliśmy łapać. Oprócz standardowego napisu ESTONIA, w pogotowiu była również flaga Polski, ponieważ wiedzieliśmy, że wielu Polaków jeździ na tej trasie. Łapaliśmy jakieś siedem minut, kiedy w ostatniej chwili oczy Adama dostrzegły tablicę rejestracyjną busa przejeżdżającego obok nas! Szybko pokazaliśmy naszą flagę i w tym momencie pan Marek z Białegostoku szybko zjechał na pobocze! Jaka była radość, kiedy nasz przesympatyczny kierowca powiedział, że jedzie do Tallina! I tak w cztery godziny dojechaliśmy razem do samego centrum stolicy następnego kraju na naszej drodze.
I tutaj pierwsze zdziwienie! Kogo zobaczyliśmy po zostawieniu naszych bagaży w informacji turystycznej i pójściu na Stare Miasto? W Wilnie ich nie było, w Rydze też ich nie było… Tutaj już byli! Najpopularniejsi turyści na świecie! Japończycy! Podziwiamy ich umiejętność robienia zdjęć kilkoma urządzeniami na raz. Nie wystarczy jeden aparat, musi być drugi, smartfon i tablet. Taka o historia.
Tu również mieliśmy ciepły dach nad głową u Henriego, który nie tylko opowiedział nam o wielu krajach azjatyckich, w których był, a w których my planujemy być, ale też uraczył nas iście tamtejszym jedzeniem. Po zobaczeniu jego zdjęć z podróży i zjedzeniu wyrazistych dań, ciągnie nas tam jeszcze bardziej. Już nie możemy się doczekać! No i rosyjski Adama jest coraz lepszy! Do tego stopnia dobrze mu idzie, że kierowca w tamtejszym tramwaju nie kazał nam kupować biletu, tylko jechać z nim, gdzie chcemy. Jak dowiedział się, że jesteśmy z Polszy, to już w ogóle był szczęśliwy 🙂 Okazało się, że zbiera monety z różnych krajów, był nawet w Mikołajkach! I bardzo żałowaliśmy, że nie mamy przy sobie polskiej pięciozłotówki, bo bardzo chciał ją mieć 🙂
Po dwudniowym pobycie w Estonii przyszedł czas na kraj, który ostatnio wzbudza skrajne emocje, więcej oczywiście tych negatywnych. Wiele osób odradzało nam przyjazd tutaj, niektórzy nawet prosili byśmy jakimś cudem go ominęli. Jedną z kilku osób, które ucieszyły się, że tam jedziemy był wspomniany pan Marek, który powiedział: to też Słowianie, ludzie, jak ludzie. Na pewno będzie fajnie! Chodzi oczywiście o Rosję. Adam nie miał żadnych obaw, kiedy zbliżaliśmy się do rosyjskiej granicy, ja w sumie też nie, ciążyło mi tylko to ciągłe gadanie ludzi w kraju, że będzie nam tu źle, że ludzie niefajni, że uważajcie. Nawet Rosjanin, z którym jechaliśmy w Estonii przed granicę powiedział: to najgorszy kraj, w którym będziecie, uważajcie na ludzi. Chyba chciał nas wystraszyć, na szczęście mu się nie udało 🙂
Tego posta piszemy dziewiątego dnia naszego pobytu w Rosji. Jak widać mamy się świetnie :)I sprawdza się to, co mówiliśmy już przed wyjazdem: im dalej na Wschód, tym ciekawiej będzie 🙂 Do napisania już wkrótce!