Z Kaszgaru do Turfanu dzieliło nas ponad 1300 kilometrów. Przyszedł czas, aby spróbować, jak smakuje autostop w tej części świata. Na wylot trafiliśmy autobusem nr 2 bez większych trudności. Droga ładna, auta jeździły, nic tylko stanąć i łapać. Wzbudzaliśmy powszechne zainteresowanie wszystkich na około. Ku naszemu zaskoczeniu po dwudziestu minutach zatrzymał się autobus międzymiastowy. Wyszedł z niego kierowca, który ujrzawszy naszą tabliczkę z napisem Aksu zaproponował przejazd, za pieniądze oczywiście. Kiedy pokazaliśmy mu nasze zwroty, które przygotowaliśmy specjalnie do komunikowania się z ludźmi, uśmiechnął się i zaprosił do autobusu. Mieliśmy stopa 500 kilometrów dalej! Fajnie się zaczęło!
W środku poznaliśmy dziewczynę, Ujgurkę, która jako jedyna potrafiła tam mówić po angielsku. Było to dla nas spore ułatwienie w komunikacji. Zostaliśmy poczęstowani jedzeniem, dostaliśmy wodę i siedząc wygodnie oglądaliśmy Foresta Gumpa po angielsku, a później Szybkich i Wściekłych po chińsku. Kierowca co jakiś czas zaglądał w naszą stronę i z uśmiechem pokazywał kciuka, pytając, czy wszystko u nas w porządku. Był bardzo sympatyczny od samego początku, aż do końca. Droga mijała nam szybko. Poprosiłem o przysługę naszą nową koleżankę, aby wytłumaczyła mu, że chcemy wysiąść przed Aksu, aby kontynuować jazdę autostopem. Powiedział, że zrozumiał, aczkolwiek ma inny plan wobec nas i zamierza nam pomóc.
Ona sama zaproponowała, że jeżeli nie uda się nic wykombinować, z wielką chęcią nas przenocuje. Ale super! Sami nie mieliśmy pojęcia, gdzie będziemy spać, a tu nagle pojawiła się opcja spędzenia nocy w domu. Mieliśmy jednak takie przeczucie, że jeszcze dzisiaj pojedziemy dalej. Kierowca powiedział, że lepiej będzie, jak wysiądziemy na dworcu głównym, gdzie on zadzwoni do kolegi, który być może będzie jechał do Urumczi. Tak też zrobiliśmy. Cały czas towarzyszyła nam nasza Ujgurka, która dzielnie wszystko tłumaczyła. Po dziesięciu minutach okazało się, że kolega nie jedzie do stolicy Sinciangu. Nie ma problemu-oznajmiliśmy. Kierowca jednak za wszelką cenę chciał zorganizować nam transport. Chodził, szukał, pytał, aż w końcu natrafił na autobus nocny do Urumczi. Sęk w tym, że człowiek, z którym rozmawiał nie był jego znajomym, dlatego nie mógł on nas zabrać za darmo. Taki bilet, na godzinę przed odjazdem, nie był wcale tani. Nie chcieliśmy się narzucać i zmuszać kogoś do płacenia za nas. Podziękowaliśmy za chęć pomocy, aż tu nagle ten człowiek wyciągnął gotówkę i wręczył ją drugiemu kierowcy. Uśmiechnął się do nas i powiedział, że robi to z wielką radością, i że bardzo chce, abyśmy pojechali jeszcze dzisiaj. Byliśmy w szoku! Asia nie ukrywała wzruszenia, roniąc łzy. Wierzcie nam, to było niesamowite doświadczenie. Na samą myśl o tym, ile serca, całkowicie bezinteresownie okazał nam ten człowiek, oczy zaczynają się szklić i pojawiają się myśli: Dlaczego wszystko się tak potoczyło? Czym sobie na to zasłużyliśmy? Odpowiedź jest prosta: Bóg po raz kolejny się o nas zatroszczył. Dobrze jest wierzyć.
Wyruszyliśmy o 20.30. Przewidywana trasa miała trwać około czternastu godzin. Do Urumczi jechać nie chcieliśmy, więc plan był taki, aby szybko wydostać się za miasto i łapać stopa w kierunku na Turfan. Pierwszy raz w życiu mieliśmy okazję spędzić nockę w autobusowej kuszetce. Bardzo nam się to spodobało. Było wystarczająco miejsca, aby komfortowo się przespać i odpocząć. W tle co jakiś czas leciały hity rodem z bollywood, czy chińskie telenowele.
Nad ranem, około dziesiątej, Asia z ciekawości włączyła lokalizację w telefonie, aby sprawdzić, gdzie się znajdowaliśmy, i ile mniej więcej jazdy nam pozostało. Okazało się, że jesteśmy 25-30 kilometrów od skrętu na Turfan! Nie mogliśmy przegapić takiej okazji. Poszedłem błyskawicznie do kierowcy i najprościej jak tylko umiałem, dałem mu do zrozumienia, że chcemy wysiąść na rozwidleniu. Kierowca pokiwał głową. Ale super! To oznaczało przynajmniej parę godzin do przodu dla nas. Wysiadając z autobusu spotkała nas jakże dziwna niespodzianka, o której słyszałem, ale o której kompletnie zapomnieliśmy, a mianowicie silny wiatr. Bardzo, bardzo silny! Przejście raptem trzystu metrów było nie lada wyzwaniem. To był zdecydowanie największy wiatr, w jakim przyszło nam łapać stopa. Plecaki nam prawie odfrunęły 🙂 O Asi nie wspomnę 🙂
Po około dwudziestu minutach złapaliśmy kolejnego stopa. Żeby było śmiesznie, kto się nam zatrzymał? Kolejny autobus międzymiastowy jadący prosto do Turfanu. Bez problemu zabrali nas bez pieniędzy. Na dworcu sprawdziliśmy drogę do hostelu i udaliśmy się marszem do celu. Pierwsze wrażenie miasta pozytywne. W powietrzu unosił się zapach ulicznego jedzenia, wszędzie dużo hałasu, kwitnący handel i uśmiechnięci Ujgurzy.
Nasze zakwaterowanie okazało się być typowym, młodzieżowym, klimatycznym miejscem dla ludzi podróżujących z plecakami. Minus taki, że było zimno w pokojach, brudno i że można było palić w środku… Nie narzekaliśmy jednak na panujące warunki. Dwa dni można było tak pomieszkać. Ludzie zjeżdżają się do Turfanu za sprawą wielu „atrakcji”, które on oferuje. Występuje tutaj m.in trzecia co do wielkości depresja na ziemi. Szczerze, nie chciało nam się jeździć na wycieczki organizowane przez lokalne firmy, czy taksówkarzy oferujących swoje usługi. Dla nas nie były one specjalnie interesujące. Zobaczyliśmy największy w Chinach minaret, zeszliśmy mniej atrakcyjne części tej mieściny, zjedliśmy pyszne jedzenie oraz mogliśmy pouzupełniać zaległości na blogu.
To, co po raz kolejny przypadła nam do gustu, to ujgurska kuchnia. Spacerując po bazarze próbowaliśmy znaleźć miejsce dla siebie, w którym będzie miła atmosfera oraz tanie i smaczne specjały. Naszą uwagę przykuło małe stoisko, przy którym jadło sporo ludzi. Menu nic nam nie podpowiedziało, więc zdaliśmy się na obserwowanie posiłków.
Padło na pierożki ze szczypiorkiem z czosnku i pietruszką w zalewie z dużą ilością warzyw. Wszystko robili na naszych oczach. Ależ to było wyśmienite! Jedną porcją najedliśmy się do syta. Cena: pięć złotych… Pani przygotowująca posiłek była bardzo sympatyczna i zarazem szczęśliwa, że tak nam smakowało.
Lokalni siedzieli z nami i również podzielali nasz entuzjazm. Byliśmy tak zachwyceni tym jedzeniem i klimatem, że postanowiliśmy tam wrócić wieczorem.
Widok tej kobiety, kiedy nas zobaczyła po raz drugi-bezcenny. Dała nam jeszcze większą porcję, Asi przyrządziła sałatkę, co chwile częstowała herbatą, dbając o nas, jak o najlepszych gości. Byliśmy wzruszeni jej postawą i dobrocią. Ach, ci kochani Ujgurzy 🙂 To był dobry przystanek dla nas. W podróży nie można się spieszyć. My po raz pierwszy nie mamy limitu czasowego i możemy pozwolić sobie na totalnie luźny grafik. To jest po prostu wolność!