„Może byście ominęli Rosję?”, „Uważajcie na Putina”, ” Ludzie tam źli”, „Nie mówcie, że jesteście z Polski”… Takie zdania często słyszeliśmy, kiedy mówiliśmy, że jedziemy przez Rosję. Jako ludzie szczerze ufający Bogu, pokładający w Nim swoją nadzieję, i oddający Mu każdy swój dzień, wiedzieliśmy, że będzie dobrze. Wiemy oczywiście, że zawsze potrzebna jest mądrość i rozwaga. O nie także prosiliśmy Boga. Niektórym takie podejście może się wydawać bezmyślne i naiwne, ciężko jednak wytłumaczyć takiemu komuś, że to po prostu wiara. Wiara, że nasze życie jest w Bożych rękach. Taką też wiarę mieliśmy, kiedy wjeżdżaliśmy do Rosji.
Granicę estońsko-rosyjską przeszliśmy sprawnie i szybko. Rosyjska pani pogranicznik troszkę się zdziwiła, że jesteśmy z Polski, pożyczyła nam jednak wszystkiego dobrego i przywitała w swoim kraju.
Pierwszym przystankiem był Petersburg. Mieliśmy tam nagrane noclegi na CS, więc wystarczyło tylko dojechać 150 km. Pokonaliśmy je na dwa stopy, podczas których pierwszy raz mieliśmy okazję jechać z Rosjaninem. Nie obyło się oczywiście bez pytań, czy się nie boimy, bo przecież konflikt, itp., itd., ale i tak było sympatycznie. Po przyjeździe nasz host zaprosił nas na spotkanie autostopowiczów. Wiedząc, że Rosja jest ojczyzną wielu znanych podróżników, przejeżdżających świat w ten sposób, myśleliśmy, że spędzimy tam naprawdę inspirujący czas. Rzeczywistość okazała się inna. W jednym ciasnym pokoiku siedziało jedenaście osób, z których ze cztery miały coś ze stopem wspólnego. Reszta to chyba przypadkowi ludzie, którzy przyszli na herbatę, no i może posłuchać o podróżach. Trochę byliśmy rozczarowani, tym bardziej, że jeden z naszych współtowarzyszy rozmowy nie zmieniał skarpetek ze dwa tygodnie. Wzdychaliśmy po cichutku, żeby się nie poruszał, bo wtedy działo się, oj działo się 🙂 Ot taka niby śmieszna historyjka w tle.
Nasz host, Alexey to naprawdę fajny gość. Stopem przejechał m.in. Syrię, Iran, Maroko, więc mieliśmy o czym pogadać. Pomógł nam również zrobić rejestrację, która tak naprawdę nie wiadomo, czy jest potrzebna. Stos papierów do wypełniania, kolejka na poczcie, 40 zł i po sprawie. Po ponad godzinie byliśmy pewni, że w razie pytań, mamy wszystko zrobione. Koniec końców na granicy nikt nas o nią nie pytał, ale dla własnego spokoju woleliśmy zrobić. Taki z tego plus, że mogliśmy popatrzeć, jak działa poczta. Kolejka potężna, działające okienko jedno, bo druga pani stwierdziła, że jej się nie chce teraz pracować. Awantura na całego, książka skarg i zażaleń poszła w ruch (nie my w niej pisaliśmy oczywiście :)). Potem dowiedzieliśmy się, że panie tak mało zarabiają, że się buntują i robią sobie wolne.
Zwiedzanie Petersburga to całkiem miła sprawa. Na początku przytłoczyła nas jego wielkość, mnogość rzeczy, które powinniśmy zobaczyć. Postanowiliśmy, że zobaczymy te najważniejsze, a potem będziemy spacerować. Mieliśmy dwa pełne dni, więc nie mogliśmy sobie pozwolić, żeby pojechać do miejsc oddalonych o ok. 30 km, ale to co zobaczyliśmy w zupełności nam wystarczyło. Na liście znalazły się więc: Sobór Zmartwychwstania Pańskiego, Państwowe Muzeum Ermitażu i Pałac Zimowy, Sobór św. Izaaka, Plac Królewski (krótka relacja video tutaj), i kilka innych budowli, a potem spacerowaliśmy wzdłuż kanałów, rzeki, między uliczkami i po mostach. Na mostach pięknie jest wieczorami. Nie udało nam się niestety zobaczyć, jak otwierają je w nocy. Trochę szkoda, ale za daleko mieszkaliśmy, żeby w nocy kilka godzinek maszerować do mieszkania.
Po mieście sprawnie można poruszać się metrem i autobusami, w których atrakcją są panie konduktorki, które w tę i z powrotem przemierzają trasę od drzwi do drzwi, recytując za prejazd, za prejazd. Rozwiązanie to dobre: ktoś ma pracę i jest pewność, że wszyscy zapłacą za bilet 🙂
Z Petersburga udaliśmy się do stolicy kraju, Moskwy. 700 km zrobiliśmy z dwoma kierowcami, przy czym z drugim jechaliśmy ponad 600 km. Starszy pan z uśmiechem na twarzy przyjął, że jesteśmy z Polszy. Jako nauczyciel historii, znał całkiem dobrze dzieje naszego narodu. Po drodze zabrał nas na cmentarz poległych podczas II wojny światowej rosyjskich żołnierzy, w tym jego braci, wujków.
Całość trasy zrobiliśmy w całkiem przyzwoitym czasie, niestety 25 km przed Moskwą zaczęły się korki, w których staliśmy jakieś cztery godziny. I w tym momencie warto wspomnieć, że w Petersburgu kupiliśmy rosyjską kartę sim i cały czas mieliśmy Internet w telefonie. Niektórzy uważają, że autostopowicz z nawigacją to słaby autostopowicz. Nam stały dostęp do sieci ujmy nie przynosi, a wręcz jesteśmy szczęśliwi, że możemy sobie czasem ułatwić przemieszczanie się. Moglibyśmy przytoczyć parę sytuacji, w których oszczędziliśmy sobie kilku lub kilkunastu kilometrów marszu dzięki smartfonowi 😀 Tak też stało się w Moskwie. Szybka analiza moskiewskiego metra, naszej pozycji i wysiadka w bardzo dobrym miejscu, z którego szybko dostaliśmy się metrem i autobusami do naszego kolejnego hosta. Dodajmy, że nasz kierowca nie jechał do Moskwy, tylko do Rostowa nad Donem, jakieś 1500 km dalej… Wielka ta Rosja.
Vincent, u którego mieszkaliśmy przez trzy dni to Amerykanin, który kilkanaście lat swojego życia podróżował po świecie. Dwa lata temu wylądował w Moskwie i poczuł, że chciałby tu mieszkać. Jako nauczyciel angielskiego zarabia całkiem dobre pieniądze, których jak sam powiedział, nigdy nie dostałby w swoim kraju. American Dream według niego to jedne wielkie kłamstwo. Spotkania z ludźmi takimi jak on, to bardzo inspirujący czas. Słuchasz o podróżach w dzikie zakątki świata i wiesz, że tak naprawdę wszystko jest możliwe. Bardzo miłe było dla nas usłyszenie na pożegnanie, że dla niego to właśnie my byliśmy inspiracją. A dlaczego? Podróż podróżą, ale najważniejsze było to, że jako małżeństwo jesteśmy w naszej wyprawie razem, idziemy w tę samą stronę, że w ogóle można znaleźć drugą połówkę, która nie dość, że kocha ciebie, to kocha tę samą pasję, co ty. Rozmawialiśmy też dużo o Bogu, o naszej wierze, o tym, że Boga można znaleźć, że jest dla każdego. To były zdecydowanie dobre rozmowy, w dobrym czasie. I dla nas i dla niego.
Pierwszy dzień zwiedzania największej stolicy Europy poświęciliśmy nas Plac Czerwony i wszystko, co na nim i wokół niego, czyli przede wszystkim Kreml. Pogoda nam nie dopisała, deszcz padał praktycznie cały czas, ale mimo to zobaczyliśmy, co chcieliśmy. Nie udało się tylko wejść do Mauzoleum Lenina, które akurat w niedzielę i poniedziałek było zamknięte. Ciekawostką jest, że otwarte jest ono tylko trzy dni w tygodniu, dla zaledwie 450 osób dziennie. Reszta dni poświęcona jest na konserwację, mumifikację i inne zabiegi, przedłużające żywotność mumii 😀
Kto śledzi naszego facebooka wie, że jechaliśmy na Plac Czerwony z jedną misją: wieźliśmy z Polski nasze jabłka, aby właśnie tam je zjeść! Udało się! Relację można zobaczyć tutaj 🙂
Kiedy byliśmy w Petersburgu i w Moskwie cieszyliśmy się z jednego faktu: nie byliśmy tam jedynymi obcokrajowcami! Byli Amerykanie, Niemcy, Włosi, Hiszpanie i Japończycy oczywiście! Skoro Amerykanie się nie bali, Polacy tym bardziej nie powinni! Ironizujemy trochę, ale może zobrazuje to fakt, że polityka polityką, a obywatele obywatelami.
Drugiego dnia pogoda wynagrodziła nam trudy dnia powszedniego. Świeciło słonko, deszczu nie było, więc odwiedziliśmy Park Gorkiego, który jest naprawdę fajnym miejscem odpoczynku i spacerów, pochodziliśmy po moskiewskich uliczkach i znowu pojechaliśmy na Plac Czerwony, żeby w słońcu porobić trochę zdjęć i przejść się wokół niego. Taki chillout.
Sprawne poruszanie po Moskwie umożliwiło nam wspomniane wcześniej metro. 12 linii, 195 stacji, niektóre robią wrażenie. Ogrom ludzi korzystający z niego każdego dnia pokazuje, że gdyby choć na jeden dzień je zamknąć, paraliż miasta gwarantowany. No i nie zabłądziliśmy ani razu 🙂 Znajomość cyrylicy i pomoc ludzi to jest to!
Wtrąćmy jeszcze jeden wątek. Wszystkim wiadomy jest fakt, że McDonald’s w Rosji łatwo teraz nie ma. Dzięki Vincentowi zobaczyliśmy najstarszego „Maka” w stolicy, którego niecały miesiąc przed naszym przyjazdem zamknęli. Zamknęli także tego najbliżej Kremla. Na nasze pytanie o niego, policjant z grymasem na twarzy odpowiedział: zakryty, nie ma.
Wydostanie się z Moskwy na wylot zajęło nam ponad godzinę, taki kawał drogi to jest. Zmodyfikowaliśmy trochę porady innych autostopowiczów i wysiedliśmy w miejscu remontu dróg. Szybkie zakupy i spotyka nas miła niespodzianka. Naszą rozmowę usłyszała kobieta, która z zaciekawieniem zapytała, w jakim język mówimy. Kiedy usłyszała, że po polsku, na jej twarzy pojawił się piękny uśmiech. Powiedziała, że jest bardzo szczęśliwa, że ktoś z Polski odwiedził jej kraj. Kiedy ja byłam w sklepie, ona kupiła czekoladę i wręczyła ją Adamowi, życząc szczęśliwej drogi. I weź tu powiedz, że Rosija straszna.
Następnym miastem na naszej trasie był Niżny Nowogród, ale o nim i naszej drodze do niego w następnym odcinku…