Nie znam statystyk, ale często gęsto słyszę, albo czytam, że dzień ślubu był dla kogoś najpiękniejszym dniem w życiu. Zastanawiam się wtedy, dlaczego tak jest? Może to tylko utarty slogan? Czy dla dwojga ludzi, którzy kochają się najbardziej na świecie to właśnie ten dosyć stresujący, całkiem wyreżyserowany dzień ślubu, jest najpiękniejszy? Wiem jedno: dla mnie nie był. Dzień naszego ślubu nie był najpiękniejszym dniem w moim życiu.
Miałam piękny ślub kościelny, taki mój wymarzony, wzruszający, cukierkowy, pełen emocji: od śmiechu po łzy. Było cudownie. Ponoć dla wielu najpiękniejszy ślub na jakim byli. Wesele też było takie, jakie chcieliśmy: namioty, szwedzkie stoły, dużo młodych ludzi, przednia zabawa, bez siostry stryjenki i brata kuzyna ze strony mamy. Jedyne, co dzisiaj byśmy zmienili to zatrudnilibyśmy profesjonalnego ślubnego fotografa. Mamy fajne zdjęcia, ale mogłyby być fajniejsze. No nic. Kiedyś sobie odbijemy (drugiej edycji ślubu nie planujemy, znajdą się inne okazje, nowi członkowie rodziny do fotografowania też, hurra!). 21. września 2013 roku zapamiętam na zawsze, jako niezwykły i wzruszający dzień. Czy był on jednak dla mnie najpiękniejszy w życiu?
Patrząc na nasze wspólne życie: Asia+Adam=Wielka Miłość, stwierdzam, że był on na pewno przypieczętowaniem naszej miłości, decyzji, że resztę (całą, nie kawałek) życia chcemy spędzić razem. Przed Bogiem i ludźmi przyrzekliśmy, że będziemy się kochać, dbać o siebie, będziemy wierni, uczciwi, zawsze szanujący drugą stronę. Nic nas nie rozłączy, bo tak chcemy. Podejmowaliśmy tę najważniejszą w życiu decyzję jako dorośli, świadomi ludzie i choćby nie wiem co, dotrzymamy jej. Kiedy jednak spojrzę w przeszłość wiem, że był inny dzień w moim życiu, w którym poczułam się najszczęśliwsza i najbezpieczniejsza na świecie.
Był maj, siedziałam w swoim pokoju. Z Adasiem póki co łączyła nas tylko przyjaźń, choć moja Mama mówiła, że w powietrzu czuje coś więcej. Nie planowałam tego, nie myślałam o tym wcześniej. Po prostu w jednej sekundzie TO się stało.
HISTORIA JEDNEGO PAMIĘTNIKA
Gdybyście chcieli mi zrobić prezent, najbardziej cieszą mnie rzeczy proste: kolorowe długopisy, kartki, pudełeczka, gumki do włosów, skarpetki, chustki, przede wszystkim jednak piękne notesy. Kiedy byłam w liceum, albo w ostatniej klasie gimnazjum, moja przyjaciółka Marzenka na urodziny podarowała mi pamiętnik. Słodki, kolorowy, z misiami w środku. Kiedy go zobaczyłam, wiedziałam, że będzie wyjątkowy. Postanowiłam sobie wtedy, że zacznę pisać w nim, kiedy się zakocham. Prawdziwie się zakocham. Zakocham się tak, że ten, o którym zacznę pisać będzie moim mężem. Będę tego pewna. Takie dziewczęce, romantyczne postanowienie. W końcu my, dziewczyny, jesteśmy romantyczne (pamiętajcie chłopaki, taka nasza natura). Trzymałam go więc latami w swoich skarbach czekając na tego Jedynego. Nie ukrywajmy, że Adaś był pierwszym, z którym chodziłam za rękę (nie było ich znowu wielu tak dla ścisłości), nigdy jednak nie poczułam, że czas zapisać pierwszą stronę w moim słodkim pamiętniku. Wiedziałam, że kiedy to zrobię, będzie to znak mojej stuprocentowej pewności.
Kiedy tak siedziałam sama w tym swoim pokoju i serce zaczęło mi mocniej bić, widziałam, że nadszedł odpowiedni moment. Choć nie byliśmy jeszcze parą, ja wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że Adam Dzielu zostanie moim mężem. Nie pytajcie skąd? To niezwykłe uczucie po prostu przyszło i wypełniło moje serce. Wiedziałam, że dobry Tata w niebie wysłuchał mojej modlitwy. Wyciągnęłam schowany głęboko w szufladzie misiowy sekret i drżącą ręką, ze łzami w oczach zaczęłam pisać. Nie mam pamiętnika teraz przed sobą, ale pamiętam, co napisałam: wiem, że Adaś będzie moim mężem, że będzie tatą moich dzieci. Jestem tego pewna i wiem, że to właśnie ten jedyny dany mi od Boga. Jak się potoczyło nasze życie trochę już wiecie. Niedługo po tym majowym dniu byliśmy parą. Ponad trzy lata później byliśmy narzeczeństwem, trzy miesiące po zaręczynach już małżeństwem. Do dzisiaj ten majowy dzień wspominam jako jeden z najniezwyklejszych, a to co wtedy przeżyłam, jako coś wręcz mistycznego. I uśmiecham się na myśl o tym, i będę co miała opowiadać córce. Albo synowi. A najlepiej to synowi i córce.
Kiedy patrzę na moje szczęśliwe dni i te najpiękniejsze, ten majowy był jedyny w swoim rodzaju. Takie rzeczy nie dzieją się codziennie. Dzieją się… raz w życiu. Ta pewność zaważyła na tym, co jest dzisiaj. I choć w początkowym etapie naszego związku miałam moment zawahania, taki malutki, to cały czas w sercu biła myśl, że przecież to On, przecież wiem to na pewno. I szybko przeszło. I nigdy już nie wróciło.
Stuprocentowe przekonanie, że ten młodszy ode mnie, wysportowany, z głową pełną marzeń, blondyn jest dla mnie na całe życie zapewniło mi wewnętrzny, ogarniający serce, umysł i ciało pokój. Mogę nie mieć wielu rzeczy, mogą mi być obce różne emocje i uczucia, ale (s)pokój, nie tylko w miłości, potrzebny mi jest jak woda. Bez poczucia, że jest, albo będzie dobrze, damy radę, nie umiem funkcjonować. Ani mój duch, ani moja dusza, ani ciało.
Dobry Bóg wiedział, co robi, kiedy w ten majowy dzień wlał w moje serce przyszłość z Adasiem. Wiedział też, jakie są moje potrzeby, i kto, oprócz Niego, może je zaspokoić. Wiedział, że ten uzależniony od przygody chłopak zrobi wszystko, żebym mogła spokojnie przeżyć każdy dzień, że będzie starał się uciszyć każdą burzę, która nas spotka. Oczywiście się nie mylił.
Dzisiaj trzecia rocznica naszego ślubu, prawie siedem lat razem. Nie mogłam wybrać lepiej. Nie ma dla mnie nikogo lepszego. Dlatego, gdyby ktoś zapytał mnie, który dzień był dla mnie najpiękniejszy, odpowiem, że mam kilka najpiękniejszych, ale na pewno jednym z nich był właśnie ten majowy. To dzięki chwilom z tego dnia, mogę cieszyć się dzisiejszym spełnieniem i szczęściem. Mogę żyć u boku niezwykłego mężczyzny, który mimo ciągle młodego wieku jest dla mnie jak dom zbudowany na solidnym fundamencie. Gdyby nie to, co wydarzyło się tego popołudnia, być może nie byłoby nas, nie byłoby ślubu, tej podróży.
Przecież nie można przeżyć szczęśliwie życia bez tej osoby, bez której go sobie nie wyobrażamy.