Miał być videowpis i nawet nagraliśmy krótki filmik, ale stwierdziliśmy, że chyba jest nudny i nie wzbudzi powszechnego zainteresowania i zachwytu, więc jednak krótko opiszemy, co takiego nieciekawego się u nas wydarzyło.
Kto by pomyślał, że kilkanaście godzin przed planowanym wyjazdem do Chin, na prostym, acz dziurawym kirgiskim chodniku, moja stopa w jednej sekundzie nienaturalnie się wygnie i będzie po tzw. balu? Byłam tak zaskoczona, że po prostu nie wierzyłam, że to wszystko się dzieje. Po upadku na ziemię nie byłam w stanie sama wstać i w ogóle chodzić. Głęboko wierzyłam, że zaraz to wszystko się skończy, ale tak nie było.
Po wieczornym wypadku, wstaliśmy wcześnie rano, żeby ocenić sytuację. Postawiona przez nas diagnoza: trzeba skorzystać z pomocy lekarza, której tak bardzo nie chcieliśmy, wiedząc, jak ona wygląda. Zadzwoniliśmy najpierw do naszego ubezpieczyciela, który znalazł placówkę, do której będziemy mogli się udać. Wszystko fajnie, tylko jeden szczegół: musimy dostać się do Biszkeku, bo tylko tamtejszy szpital współpracuje z naszą ubezpieczalnią. Po kolejnej rozmowie z przedstawicielem, szybko spakowaliśmy swoje rzeczy, i taksówką pojechaliśmy na lotnisko. Nie mieliśmy oczywiście biletów, więc trzeba było czegoś poszukać na miejscu. Dzięki Bogu Adam wszystko ogarnął i niecałe dwie godziny później siedzieliśmy już w samolocie.
Ciekawe jest to, że nawet na lotnisku jego pracownik oferował nam bilety za pieniądze do kieszeni 🙂 Kilkadziesiąt dolarów więcej i masz miejsce. Jak się potem dowiedzieliśmy, lotnisko w Osz rządzi się swoimi prawami i jak się chce, to można nawet czołg przewieźć 🙂 Bagaże nie są sprawdzane, podręcznych nikt nie waży. Możesz mieć dwa litry wody i jest okej. Ludzie wchodzili z pięcioma reklamówkami, kwiatkami w doniczce 🙂 Nie można im jednak odmówić troski, jaką włożyli, żeby pomóc mi w poruszaniu się na lotnisku, dostaniu się do samolotu i samego zajęcia miejsca. Dostałam wózek inwalidzki, byłam przepuszczana bez kolejki wszędzie gdzie się dało, starsi ludzie ustępowali mi miejsca w autobusie, chcieli mnie nawet wnosić na pokład, ale tutaj już Adaś przejął stery. Byłam bardzo mile zaskoczona pomocą i zaangażowaniem.
Lot trwał 45 minut, co w porównaniu do 10 godzinnej jazdy samochodem, jest znacząco krótsze 🙂 W szpitalu czekało na nas już dwóch lekarzy, którzy szybko skierowali mnie na rentgen stopy. Po kilkudziesięciu minutach kolejnych trzech lekarzy zawyrokowało: po pierwsze, jak sami powiedzieli: dzięki Bogu niezłamana! po drugie chcieli gips, ale swoim błagalnym wzrokiem dałam do zrozumienia, że nie mogę go przyjąć, po trzecie, tłumaczyli, co mi jest, ale nie rozumieliśmy 🙂 Postanowiłam wkroczyć do akcji z przydatną podczas zagranicznych wojaży aplikacją, i za pomocą tłumacza mowy, dowiedzieliśmy się, że mam zwichniętą kostkę, naciągnięte i może zerwane lekko ścięgno. Nie wiedziałam z czym to się je, najważniejsze, że wystarczyło usztywnienie bandażem i jakimś fiksatorem, smarowanie maścią, okłady i niechodzenie. To ostatnie nie było fajne, jednak dzięki Bogu mieliśmy naszą spokojną przystań u Iriny, która gościła nas kilka dni wcześniej u siebie w mieszkaniu. Bez najmniejszego zastanowienia zgodziła się nas przyjąć na tak długo, jak tylko to będzie potrzebne. Cud!
Mieliśmy nadzieję, że noga szybko powróci do swojej przedwypadkowej sprawności. Potrzebowała jednak około trzech tygodni, żebym mogła na niej stanąć.
W tym czasie wyspaliśmy się chyba za wszystkie lata naszego życia, gotowaliśmy obiadki, jedliśmy dużo naturalnych witamin, żeby nadrobić ich braki, uzupełnialiśmy wpisy na blogu, oglądaliśmy filmy. Adam odwiedzał Osh Bazar, który naprawdę bardzo polubiliśmy. No i oczywiście walczyliśmy, żeby noga była sprawna. Mieliśmy wielką przyjemność spędzić trochę czasu z Juliuszem, Polakiem, który sam przyleciał do Kirgistanu na dwa miesiące, żeby go sobie pozwiedzać, a także niektórych jego sąsiadów. Fajnie jest spotykać tak pozytywnych i odważnych ludzi, którzy spełniają swoje marzenia i uwaga… lecą na trzy miesiące na Madagaskar! Taak!
Juliusz znalazł sobie fajne loty i w lutym rusza na podbój tej niezwykłej wyspy 🙂 Juliusz, liczymy na facebookowy profil z tej wyprawy 🙂 Nazwę już masz 🙂
Nie ukrywam, że na początku było mi przykro, że jedna sekunda pokrzyżowała nam plany, potem jednak uświadomiliśmy sobie, że nikt nas nie goni (oprócz pogody), mamy gdzie spać. Jednym słowem: wczasy 🙂
Mimo nieidealnego stanu stopy, która niestety „bezbólowa” nie była, miałam na tyle siły, żeby ruszyć dalej. Chiny po prostu nas wzywały 🙂 Tym bardziej, że w Biszkeku miało przyjść znaczne ochłodzenie, a nam tak się spieszyło do cieplejszego.
Spakowaliśmy zatem plecaki i z lekką nutą adrenaliny opuściliśmy stolicę Kirgistanu i Irinę, która podarowała nam czas spokoju i odpoczynku, oczekując, że koniecznie odwiedzimy ją którymś latem. Nasza podróż znowu miała nabrać tempa, choć czuliśmy po tak długim czasie nic nierobienia, jakby zaczynała się trochę od początku…
PODSUMOWANIE KIRGISTANU
-
Autostop w Kirgistanie działa bez większych problemów. Czasami kierowcy pytają o pieniądze, ale zwrot niet dieniek załatwia sprawę 🙂 Trzeba uważać na prywatne taksówki, których są tam setki, jak nie tysiące.
-
Z Couchsurfingu korzystaliśmy tylko raz, ale jest, działa, można szukać i znaleźć 🙂
-
Ceny owoców i warzyw, a także pieczywa, są niższe niż w Polsce, więc można najeść się dużo witamin za niewielkie pieniądze. Produkty mleczne są bardzo drogie, jest ich mało, i nie smakują tak dobrze, jak w Polsce. Cena Coca-Coli jest dużo niższa 🙂 dwa litry za 3 zł!
-
Transport miejski jest bardzo tani, ok. 70 gr za przejazd. Najpopularniejsze są marszrutki, które jeżdżą bardzo często i w wielu kierunkach. Z innego płatnego transportu kołowego nie korzystaliśmy.
-
Stan dróg jest całkiem dobry, nie są oczywiście oświetlone. Trasy w górach mogą być oblodzone i ośnieżone nawet cały rok. Polecamy je jednak pokonywać na stopa i w dzień, bo widoki są niezwykłe!
-
Wi-fi można złapać w jakimś większym centrum handlowym, my jednak wybraliśmy po raz kolejny zakup lokalnej karty sim z pakietem internetu. Warto rozejrzeć się po różnych operatorach i popatrzeć, jakie mają oferty. Można kupić np. 2 GB, a do tego nocny transfer za darmo (od północy do 6:00) i darmowy facebook (2GB). Koszt takiej karty ok, 45-50 zł na miesiąc.
-
Kuchnia kirgiska jest tłusta, oparta głównie na mięsie. Przeważają samsy, manty i pielmienie. Jednym słowem ciasto i farsz mięsny. Najlepiej kupować warzywa i owoce i przygotowywać sobie coś samemu.
-
Na południu Kirgistanu jest zdecydowanie cieplej. Biszkek i Osz to cieplejsze miasta. Nie ma się co dziwić, 95% kraju to góry 🙂
-
Do porozumiewania się niezbędny jest język rosyjski, choć podstawowe zwroty. Kirgiskiego nie idzie zrozumieć 🙂
-
Kirgizi to bardzo serdeczni ludzie. Ich gościnność i serce były dla nas wielkim prezentem. Są otwarci i troskliwi. Szczególnie mieszkańcy mniejszych miejscowości, czy wiosek, potrafią zadziwić swoją dobrocią, dla sąsiada, drugiego człowieka.
-
Do Kirgistanu warto jest przyjechać latem, kiedy wszystko pokryte jest zielenią, pełno jest jurt, pasących się zwierząt. Nam jesienią też się bardzo podobało, ale letni Kirgistan jest naszym marzeniem.