Wydarzenia ostatnich dni zachęciły mnie do napisania kilku zdań. Chciałam zrobić to już wcześniej, jednak zawsze znalazło się jakieś „ale”. Tym razem bodziec był tak silny, więc nie czekam, aż ostygnie i piszę.
Czytałam kilka razy opinie różnych osób podróżujących, że „nie ma to, jak podróżować samemu” i dlaczego jest to takie fajne, edukacyjne, poznawcze, itp. Nie chcę, żeby to, co przeczytacie, zabrzmiało jak negacja. Wszystko to po prostu moje kilkuletnie przeżycia i doświadczenia.
A więc… Nie wyobrażam sobie, żebym mogła podróżować sama, bez Adasia, mojego cudownego męża!
Nie będę tu oczywiście cukierkowo wyznawać miłości, ale jedno słowo” cudownego” raczej przesadą nie jest 🙂 Zanim zostaliśmy małżeństwem podróżowaliśmy autostopem razem przez cztery lata. Oprócz tego Adam jeździł trochę sam, trochę z kolegami. Ja sama nie jeździłam i sama nigdy nie pojechałabym na stopa. Nie uważam, żeby przynosiło mi to ujmę, sprawiało, że moje podróżowanie jest mniej warte. Swoją drogą naprawdę szanuję dziewczyny, które jeżdżą same (mam nawet jedną taką szaloną koleżankę-Irmina pozdro!), ale dla mnie to za duże ryzyko, i śmiało mogę powiedzieć, że aż taka odważna nie jestem. A może po prostu według mnie to odpowiedzialne. Wiem też, że sama nigdy nie pojechałabym do miejsc, do których pojechałam z Adamem. Jednak poza tym jest dużo więcej powodów, dla których uważam (swoją drogą Adaś też), że podróżowanie z drugą osobą jest czymś cudownym. Trzeba jednak zaznaczyć, że pisząc ”drugą osobą” dla mnie jest to jednoznaczne „ze swoją drugą połówką”, osobą, którą kochasz, która jest dla ciebie najważniejsza. Scenariusz biorący pod uwagę kolegę, koleżankę, poznaną po drodze osobę, na pewno wyglądałby inaczej, nie tak kolorowo.
Każdy z nas wie, że przeżywanie sukcesu, radości, szczęścia, zwycięstwa w pojedynkę nie smakuje tak pysznie, jak z drugą, trzecią, czy piątą osobą. Jest w nas coś takiego, że chcemy przybić komuś piątkę, uściskać, uśmiechnąć się i powiedzieć: udało się, zrobiłem to, jak tu pięknie, czegoś takiego jeszcze nie widziałem! Kiedy łapiesz stopa pięć godzin i w końcu zabiera cię auto, na dodatek 500, czy 1000 km dalej, masz ten błysk w oku, który rozumie tylko on i tylko on go widzi, a na dodatek czuje to samo. Albo wyobraź sobie, że docierasz w miejsce przecudnej urody, widzisz potęgę natury i Bożego stworzenia, wiesz, że widzisz coś nierzadko pierwszy i ostatni raz, uroku chwili nie uchwyci najlepsza kamera i aparat, a ty bierzesz za rękę swojego Ukochanego, dziękujesz, że tu dotarliście i razem najdłużej jak się da chłoniecie to, co czujecie i widzicie, i zapamiętujecie to. Wiesz wtedy, że kiedyś siądziecie razem, może nawet przy kominku, i będziecie wspominać to, co teraz jest przed wami. I właśnie o to w tym chodzi. To chyba najważniejszy i najbarwniejszy powód podróży dzielonych z drugą, bliską ci osobą.
Jest jeszcze jeden, bardzo ważny, który skłonił mnie do szybszego podzielenia się moimi przemyśleniami. Kilka dni temu miałam mały wypadek i zwichnęłam kostkę. Na dziurawym, kirgiskim chodniku stopa po prostu się wygięła i upadłam na ziemię. Niemożność poruszenia nogą, w ogóle poruszania się, nie jest niczym przyjemnym. Szczególnie jeśli jest godzina 20, jesteś w obcym, dość dzikim kraju, gdzie służba zdrowia polega na dawaniu łapówek za najmniejszą czynność. Kolorowo nie jest. Jest jednak jeden, największy plus tej całej sytuacji. Jest przy mnie Adam, który postawi niebo i ziemię, żeby tylko mi pomóc. I uwierzcie mi, ale w ogóle się nie bałam. Wiem, że on zawsze zrobi WSZYSTKO, żebym była bezpieczna, uśmiechnięta i zdrowa. Nie wiem, jak sama poradziłabym sobie tego wtorkowego wieczoru. Byli koło mnie inni ludzie, ale przecież nikt z nich nie wsiadłby ze mną do samolotu i nie poleciałby do szpitala, nikt nie nosiłby mnie do toalety, nie robiłby przez kilka dni okładów, nie wykonałby dziesiątek telefonów do szpitala i ubezpieczalni i zapewniał, będąc cały czas przy mnie, że jest dobrze. Wiem oczywiście, że ci którzy byli obok mnie pomogliby mi na tyle, ile by mogli, ale nie zapewniliby mi poczucia spokoju i bezpieczeństwa, jak zrobił to mój Mąż. A gdyby go nie było… wolę nie myśleć. Na pewno jakoś by to wszystko wyglądało, ale nie tak dobrze, jak z nim. Cała ta historia, ale i kilka innych, które mogłabym tu wspomnieć, pokazuje, że lepiej jest dwóm, niż jednemu. Jestem przekonana, że każda osoba, której wydarzyło się coś ze zdrowiem na obczyźnie, gdzie nie było nikogo bliskiego, marzyła, żeby ktoś taki znalazł się przy niej. Nawet głupia gorączka odbiera nam chęci do zrobienia sobie gorącej herbaty, co dopiero inne, cięższe przypadki.
Uogólniając: nikt tak nie zatroszczy się o ciebie, jak ukochany towarzysz podróży. Nikomu nie będzie zależało tak, jak jemu, żeby uchylić ci nieba, naprawić wszystko, co się zepsuło, pomóc w większych i mniejszych rzeczach.
Są też oczywiście inne „za”, które sprawiają, że we dwójkę jest lepiej!
Może wyda się to śmieszne, ale zanim poznałam Adama, zawsze bałam się pływać w morzu. Byłam przekonana, że ta wielka przestrzeń wody po prostu mnie porwie, podtopi, najem się dużo strachu. Pamiętam naszą pierwszą wyprawę autostopem i pobyt na Lazurowym Wybrzeżu. Zachwyt nad pięknem morza mieszał się ze skrywanym strachem. Pomoczyłabym pewnie nogi nad brzegiem i by się skończyło. Tak się jednak nie stało, bo obok był Adaś. Zapewnił, że jest i wszystko będzie dobrze. Wiem, że gdyby nie on, nie pływałabym wtedy pierwszy raz w morzu, za rok nie podziwiałabym podwodnego świata oceanu. Podczas każdej kolejnej podróży byłabym pozbawiona beztroskiego szaleństwa w wodzie. To on przekonał mnie, że jestem odważna i to wszystko jest też dla mnie! Kiedy jesteś sam, może być tak, że nie zrobisz czegoś bez drugiej osoby, i wcale nie ma się czego wstydzić. Nikt nie jest superbohaterem. Wcale nie czuję się źle, że sama nie pokonałam swojego strachu. To, że zrobiłam coś z Adamem, nie odbiera smaku. Ba! Dla mnie jest jeszcze smaczniejsze, bo zrobiłam coś ze swoim Ukochanym! A i jemu na pewno też jest fajnie, że w czymś mi pomógł 🙂
Kolejna sprawa jest taka, że każdy lubi sobie z kimś pogadać. Ja lubię ciszę, ale nie cały czas! Tym bardziej, kiedy jestem na jakimś pustkowiu, albo kolejną godzinę łapię stopa, lub przemierzam kolejny kilometr, żeby gdzieś dojść. Wiem, że jadąc w pojedynkę można się dużo modlić (Adam powiedział, że kiedy jeździł stopem do mnie, miał zawsze dobry czas z Bogiem), śpiewać, rozmyślać nad życiem, układać bajki, ma się nawet więcej czasu na pisanie postów na bloga. Ale… to wszystko można robić też w dwójkę, a na dokładkę można zawsze ze sobą pogadać. Prawda jest taka, że podróżowanie w pojedynkę zmusza do poznawania nowych ludzi, do szukania towarzystwa wśród lokalnej społeczności, ale we dwoje też można to robić, nikt nikomu nie broni. I też bardzo dobrze to wychodzi 🙂
Warto wspomnieć jeszcze o kilku kwestiach, które niezbędne nie są, ale przydatne na pewno.
Każdy z nas został obdarowany innymi zdolnościami i cechami. Jedni lubią gadżety i smartfony, innych ciągnie do GoPro. Jedni uwielbiają ciągłe konwersacje z kierowcami, dogadywanie się w pięciu językach naraz, inni lubią dbać o porządek i zdrowie, lubią pisać posty. Różnorodność jest czymś pięknym i sprawia, że dwoje ludzi może zdziałać naprawdę wiele. Można podzielić się odpowiedzialnościami i każdy robi to, co bardziej lubi, nie martwiąc się o te drugie rzeczy, bo wie, że jego towarzysz zrobi swoje bardzo dobrze. Uczymy się przy tym zaufania do innych, tego, że nie muszę wszystkiego robić sam i udowadniać, że jestem samowystarczalny.
Inny, dość prozaiczny, jednak istotny dla wielu argument jest taki, że łatwiej jest się stołować we dwójeczkę 😀 Możliwa jest wtedy różnorodność produktów i jedzenie codziennie czegoś innego, a nie drugi dzień ten sam serek, bo został z poprzedniego dnia… Można też zawsze zamówić dwa różne dania i spróbować nie jedno, a dwa 🙂 Masz też gwarancję, że nie będziesz pić rozgazowanej coca-coli, bo kiedy kupicie litr, to każdy wypije po połówce i możecie później kupić drugi litr i pić zimny i pełen gazu 🙂 Śmieszne, acz prawdziwe. 🙂 !
Wiem, że czasem Adam musi włożyć więcej wysiłku w podróżowanie ze mną. Miewałam i miewam dalej różne słabości, które często utrudniają jeżdżenie, przemieszczanie się. Nie raz, ani nie dwa, brał mój plecak mimo swojego i niósł go za mnie, kiedy mój kręgosłup nie dawał rady. Ktoś może powiedzieć: nie miałaś siły, to po co jeździłaś?! Zadałam Adamowi pytanie, czy nie męczyło go takie jeżdżenie? Bez chwili zastanowienia powiedział: nie. Że cieszył się, że mógł mi pomóc, kiedy było ciężko, przyczyniając się przy tym, do realizacji naszych wspólnych marzeń. A ja… ja właśnie mimo swoich problemów, chciałam jechać, żeby się im nie dać, chciałam dotrzymywać kroku Adamowi, żeby tworzyć wspólną historię i razem doświadczać niezwykłego. Mogę być mu tylko wdzięczna, że w najgorszych momentach brał mój plecak, uśmiechał się i mówił: dasz radę, zrobimy to razem.
Zdaję sobie sprawę, że łatwo jest mi pisać to wszystko, bo spotkałam Adama. Niełatwo jest poznać kogoś, kto będzie podzielał twoje pasje, nawet te niestandardowe. Ja dzięki Bogu mam Męża, który jest moim najlepszym Przyjacielem i oboje nie wyobrażamy sobie, żeby podróżować bez siebie. Dlatego wszystkim samotnie podróżującym życzę, żeby mogli zasmakować, jak to jest przemierzać świat z osobą, którą się po prostu kocha. Myślę, że wtedy ich podróże będą jeszcze piękniejsze i przyniosą im jeszcze więcej radości… A tym, którzy mają jakieś obawy przed podróżowaniem samemu, życzę zapalonego i walecznego podróżnika, który stanie obok, chwyci za rękę i ramię w ramię będzie szedł obok, by realizować marzenia, by być razem.