Azja Kazachstan

ARTIOM – nasz kazachski Przyjaciel

Z Artiomem w jego tirze

W poprzednim wpisie na koniec wspomniałam o Artiomie, do którego zadzwoniliśmy w obliczu tej nieprzyjemnej sytuacji, jaka nas spotkała.

Artioma poznaliśmy w Rosji. To ten fajny kierowca, który zabrał nas swoją ciężarówką do Kazania. Już wtedy obiecał nam, że jeśli tylko będziemy w Ałmacie i on też będzie, koniecznie chce się z nami spotkać i zabrać nas na wycieczkę nad Kanion Szaryński. Mieliśmy nadzieję, że nasze drogi jeszcze się przetną.

Chwila niepewności, czy Artiom odbierze… i jest! Priviet Adam! Co się dzieje przyjacielu? Jaki jest problem?- takie były pierwsze słowa naszego rozmówcy, kiedy usłyszał Adama. Nie wiemy, skąd wiedział, że mamy problem, ale skoro się domyślił, Adaś postanowił wytłumaczyć mu krótko naszą sytuację. Nie zdążył więcej nic dodać, kiedy Artiom powiedział, że niestety nie ma go na miejscu, ale zaraz będzie dzwonił do swojej żony, żebyśmy mogli spać u nich w domu. Po trzech minutach oznajmił nam, że Irina, jego żona na nas czeka i śmiało mamy jechać do ich domu!!! Niewiarygodne! W jednej chwili opadło całe ciśnienie minionej nocy. Nie mogliśmy wyjść z podziwu, że tak naprawdę obcy człowiek oferował nam dach nad głową i towarzystwo swojej rodziny. Po poprzednim dniu docenialiśmy to jeszcze bardziej, choć mimo to było nam przykro, że Dinara tak nas potraktowała.

Po kilkunastu minutach zadzwoniła Irina, żeby dogadać szczegóły naszego przyjazdu. Wytłumaczyliśmy, jakie mamy plany na dzisiejszy dzień i umówiliśmy się, że wieczorem do niej przyjedziemy. Po takich rozmowach pełni nowych sił mogliśmy jechać nad Big Almaty Lake.

Droga do domu Artioma była bardzo długa. Okazało się, że mieszka praktycznie za miastem i dojechanie z centrum Ałmaty zajmuje jakąś godzinę. Nie pozbawiło nas to jednak radości. Sam fakt, że ktoś z radością przyjął nas do siebie, wystarczał.

Przywitała nas okolica starych domków, dziurawych, nieoświetlonych nocą uliczek. Około dwudziestej pierwszej zadzwoniliśmy do bramy posesji Iriny. Przywitało nas szczekanie psów, a potem sama gospodyni. Zaprowadziła nas do pomieszczenia, które na pierwszy rzut oka wyglądało na socjalne, takie, w którym w lato można spędzać czas, przygotowywać posiłki. Było łóżko, telewizor, lodówka i cały sprzęt kuchenny. Po chwili przyszła też koleżanka Iriny. Wydaje nam się, że przyszła jako „ochrona”. Nie dziwimy się, że żona Artioma czuła się niepewnie. Dwoje nieznanych ludzi przyjeżdża do niej wieczorem, na dodatek podróżują autostopem… Jak nam potem wyjaśniła, jest bardzo nieufna wobec nieznajomych i nie ma tyle odwagi, co Artiom, w zawieraniu nowych znajomości.

Musimy zaznaczyć, że od razu po przyjściu zaczęła przygotowywać nam kolację, zastawiła stół jedzeniem, słodyczami, wstawiła wodę na czaj. Naszym rosyjsko-polskim próbowaliśmy wytłumaczyć, dlaczego znaleźliśmy się u nich w domu, o co chodzi w tej całej naszej wyprawie, i ile dla nas znaczy to, że możemy teraz z nimi być. Powoli atmosfera ocieplała się i obie kobiety z większym luzem przyjmowały naszą obecność.

Po jakiejś godzinie Irina przygotowała nasze posłania i wyjaśniła, że około dziewiątej przyjdą na śniadanie, bo to jest ich… kuchnia. Jak się okazało w różnych częściach posesji mają różne pomieszczenia domowe.

Miejsce, gdzie spaliśmy

Dowiedzieliśmy się jeszcze, że nie mają prysznica, tylko banię, a toaleta dla nas jest na zewnątrz. Uwierzcie, że nie sprawiło nam to najmniejszego problemu. Po ostatnich przeżyciach czułam się tak swojsko i domowo, że mogłam nawet przedzierać się przez ogródek, żeby skorzystać z toalety. Wiedzieliśmy, że zostaliśmy zaproszeni ze szczerego serca i to było najważniejsze.

Kładliśmy się spać z wielką wdzięcznością, radością i pokojem w sercach. Nasza sytuacja obróciła się o 180 stopni. Teraz może być już tylko lepiej 🙂

Następny dzień zaczął się od deszczu, który nieprzerwanie padał do jakiejś siedemnastej. Około dziesiątej do naszej „sypialni” wszedł zapowiedziany przez Irinę senior domu, jej tata. Wiekowy, postawny mężczyzna przywitał się z nami i rozpoczął przygotowania do śniadania. Chwilę po nim przyszła mała, prześliczna, sześcioletnia dziewczynka i z wdziękiem w głosie wyrecytowała: priviet! Posłusznie umyła ręce, po czym zażyczyła sobie chleb z masłem i herbatę z mlekiem. Niedługo po niej zjawiła się Irina ze swoim starszym, trzynastoletnim synem. Było nam naprawdę bardzo dobrze w ich towarzystwie.

Cała rodzina Artioma

Dzieci zagadywały nas co chwila, dorośli także. Mimo naszego początkującego rosyjskiego, szczególnie Dasza upodobała sobie pogawędki z nami. Od zawsze wiadomo, że dzieciom bardzo łatwo przychodzi nauka języków, jednak to my dzięki niej nabraliśmy większej odwagi i nasze słownictwo się wzbogaciło. Ona śmiała się z nas, a my z niej 🙂

Widać było, że Irina bardzo dobrze się z nami czuła. Po śniadaniu została z nami i jeszcze ponad godzinę opowiadała o sobie, o Kazachstanie, o swojej rodzinie. Mi niestety znowu spadło ciśnienie i szukałam tylko chwili, żeby się położyć. Na ratunek przyszedł mi starszy pan, który przyniósł ciśnieniomierz. Po wyświetleniu mojego ciśnienia pokiwał głową i powiedział: oooo, maleńkie, słabe, bardzo słabe, i zaproponował wódkę… zaśmiałam się głośno, bo ja nie piję, ale dziadek szedł w zaparte 🙂 Kiedy widział po kilku minutach, że kieliszeczek jak stał, tak stoi, odpuścił i podał kawę. No dużo lepiej 🙂

Zdecydowaliśmy, że odpuścimy sobie zwiedzanie Ałmaty (w której nic nie ma) i odpoczniemy. Dasza przyjęła ten pomysł z radością i zabawiała nas swoim towarzystwem.

Mała Dasza

Szczególnie upodobała sobie wygłupy z Adamem, który ćwiczył z nią gimnastyczne sztuczki. Nie pozostała też obojętna na naukę polskich słówek, które zapamiętywała w zawrotnym tempie. Jej ulubione słowo to: pomarańczowy 🙂

Wcześniej wspomniałam o prysznicu, a właściwie jego braku. Szczerze powiedziawszy nie wiedzieliśmy, jak dokładnie wygląda bania i jak się z niej korzysta. Nie myśleliśmy też, że dane nam będzie się dowiedzieć. I tu niespodzianka! Irina koło osiemnastej przyszła do nas z propozycją umycia się w bani. Super! Cieszyliśmy się bardzo, bo zawsze to coś nowego, no i będziemy czyści 🙂 Skala naszej radości wzrosła, kiedy zobaczyliśmy na czym polega owa bania!!!

Domowa bania

To nic innego jak sauna, w której możesz się umyć!!! Uwielbiamy z Adasiem saunę, więc nie posiadaliśmy się ze szczęścia! Potraktowaliśmy to naprawdę jak nagrodę i dawno nic nie sprawiło nam takiej frajdy 🙂 Byliśmy zrelaksowani i fizycznie i psychicznie 🙂

Wieczór upłynął nam na dalszych rozmowach i zabawie z Daszą.

Adam i Dasza

Korzystając z okazji popytaliśmy trochę o warunki życia, szkolnictwo, służbę zdrowia, policję. Naczelną myślą wszystkich tych kwestii są pieniądze. Jeśli masz pieniądze, możesz dużo. Jeśli ich nie masz, mało możesz. Przytoczmy kilka przykładów (mowa oczywiście o kazachskiej rzeczywistości):

  • jeśli chcesz, żeby twoje dziecko poszło do innej szkoły, niż ma przydział, idziesz do dyrektora szkoły, która bardziej ci się podoba, wręczasz równowartość ok. 500 złotych i nagle znajduje się miejsce, którego wcześniej nie było;

  • zatrzymuje cię policja, bo za szybko jechałeś, bez zbędnej konwersacji wręczasz ok. 30 zł i jedziesz dalej;

  • co gorsza, jeśli jechałeś pod wpływem alkoholu i również zatrzymała cię policja, robisz to samo, co wyżej i z głowy…;

  • najgorszy scenariusz jest taki, że powodujesz wypadek, ktoś jest poszkodowany, a ty wręczasz plik gotówki i po sprawie;

  • ktoś z twoich bliskich jest w szpitalu. Najlepiej, jeśli się tam nie znajdzie. Jeśli jednak już jest, to jego rodzina musi czekać z gotówką, bo pielęgniarki i lekarze nie zrobią podstawowych czynności przy chorym.

  • płacić musisz także wtedy, kiedy chcesz pochować zmarłego, a jego ciało jest w kostnicy; nie zapłacisz: nie ma ciała.

Wszystko to brzmi niewiarygodnie i jest bardzo przykre. Sami nie mogliśmy w to uwierzyć, jednak już we wcześniejszych rozmowach z kierowcami, potwierdzało się zdanie, że za pieniądze wszystko kupisz.

Typowa przykład wziadki (akurat w Rosji)

Wolimy sobie nie wyobrażać, co czeka ludzi, których nie stać na „opłacenie” szpitala, czy innej pomocy lekarskiej. Razi brak niesprawiedliwości, ale też lekceważenie poważnych przestępstw przez służby mundurowe. Nasi gospodarze byli zdziwieni, że u nas są mandaty, a za jazdę po pijanemu zabierają prawo jazdy. U niech wystarczy przygotowana kasa i jedziesz dalej.

Bardzo spodobała się, szczególnie mi, kwestia mundurków szkolnych i ogólnego wyglądu ucznia. Zauważyliśmy to już wcześniej w Estonii, a potem w Rosji, jednak nie mieliśmy okazji porozmawiać z matką ucznia. Otóż zarówno przedszkolaki, jak i uczniowie klas wyższych, chodzą bardzo elegancko i schludnie ubrani do szkoły. Niektóre szkoły mają swoje specjalne mundurki, a nawet płaszczyki i kurtki na jesień i zimę. Ogólnie zasada jest taka, że obowiązuje biała koszula i granatowy, albo czarny dół. Dziewczynki najczęściej mają ładne spódniczki, kamizelki nałożone na koszulę, jakiś sweterek. Dodatkowo mają uczesane włosy w kucyki, albo warkocze, w które wpięte są wielkie kokardy. I eleganckie buciki. Chłopcy chodzą najczęściej… uwaga… w garniturach i koszulach!!! Namów u nas chłopca, żeby na rozpoczęcie roku tak się ubrał… Cud! A tutaj? Chłopcy pomykają w spodniach na kant, w eleganckich bucikach, full klasa. Dla mnie to coś fantastycznego! Jest pełen szacunek dla szkoły, nikt nie porównuje się z koleżanką, czy kolegą, i nie jest też porównywany. Pytałam Irinę, czy nie ma u nich problemu w związku z tym. Nie ma, dla nich to naturalne i zawsze tak było. Najlepsze jest to, że nawet w szkołach średnich, uczniowie są zobowiązani do przestrzegania przyjętych norm ubioru: biała góra, ciemny dół. Nie ma mowy o jakiś jaskrawych kolorach, czy bluzkach z wielkim dekoltem. Nie ma też mowy o przesadnym malowaniu się, czy paznokci, rzucającej się w oczy biżuterii. Ktoś może powiedzieć, że to pozbawia dzieci i młodzież indywidualizmu, narzuca jakieś ramy. Po kilku latach pracy z dziećmi wiem, jak wiele krzywdy może wyrządzić dziecko dziecku z powodu ubioru. Sama też chodziłam do szkoły i wiem, jaka jest rywalizacja, szczególnie między dziewczynami. Chętnie wróciłabym do czasów szkolnych, żeby ubrać taki mundurek i nie miałabym codziennie problemu z tym, co na siebie włożyć 🙂 Takie moje skromne zdanie. Po prostu uwielbiałam przyglądać się dzieciom, które były tak ładnie ubrane. Od razu wiedziałam, że to uczniowie wracający ze szkoły. A potem przebierali się i szaleli na podwórku 🙂

Przesympatyczny dzień spędzony z rodziną Artioma dobiegał końca. Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu, Irina, na prośbę swojego męża zaproponowała, że zawiezie nas jutro na wylot, w stronę Kanionu Szaryńskiego. Tyle pomocy, że głowa mała, a serce pełne 🙂

Rano obudziło nas piękne słońce, które zapowiadało dobry dzień 🙂 Uściskaliśmy całą rodzinę, przybiliśmy z pięć razy piątkę Daszy i pojechaliśmy zobaczyć kolejny cud natury.

 

Podobne wpisy